Deep Purple

Made In Japan

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Deep Purple
Recenzje
2014-09-23
Deep Purple - Made In Japan Deep Purple - Made In Japan
Nasza ocena:
10 /10

O tej płycie napisano już chyba wszystko. Już od dnia premiery jest komentowana, oceniana, komplementowana i rozbierana na czynniki pierwsze. Wielokrotnie wznawiana, została sprzedana w milionach egzemplarzy na całym świecie.

Okrzyknięta rockowym arcydziełem i całkiem słusznie zaliczana do grona najwybitniejszych dzieł hard rocka nagranych na żywo. Stanowi swoiste opus magnum Deep Purple i zwieńczenie niesamowitej drogi składu Mark II wyznaczanej kolejno przez płyty "In Rock", "Fireball" i "Machine Head".

Recenzowane tu wydawnictwo (Deluxe Edition) składa się z dwóch krążków. Pierwszy z nich zawiera nagrania znane z oryginału z 1972 roku. Niby utwory są te same, ale jednak nie takie same, zostały bowiem współcześnie zmiksowane i odświeżone. Na drugiej płycie znajdujemy utwory zagrane jako bisy na wszystkich trzech sierpniowych koncertach w Osace i Tokio. Pierwszy rzut oka na track listę może wywołać lekkie zdziwienie. Oto bowiem "Black Night" pojawia się aż w trzech wersjach, a "Speed King" w dwóch. Może się wydawać, że to lekka przesada - te same utwory, grane dzień po dniu, przez tych samych muzyków, umieszczone na jednej płycie. Ja uważam, że tak nie jest i ten zabieg da się to racjonalnie wytłumaczyć.

Wydawca, decydując się na taki pomysł, chciał zapewne rozszerzyć ofertę. Materiał został bowiem wydany w wielu wersjach, począwszy od zupełnie oczywistej ale i najskromniejszej (a zatem najtańszej) czyli w postaci jednej płyty CD z zawartością jak winylowy oryginał, aż po box zawierający pełny zapis wszystkich trzech koncertów (z mnóstwem dodatków w tym unikalnym filmem z koncertu w Tokio). Wersja dwupłytowa plasuje się gdzieś po środku i daje mniej majętnym fanom możliwość posmakowania w większej dawce uroku japońskich koncertów Deep Purple. Jest to przy okazji możliwość pokazania wyobraźni, kreatywności, wielkości zespołu oraz dowód na to, że ten sam utwór, wykonany podczas różnych koncertów, może zabrzmieć inaczej i dostarczyć zupełnie innych wrażeń.

I tak w istocie jest. W oryginale "Black Night" jest zwartą, wybuchającą jak petarda kompozycją. Podczas koncertu nie została ona w jakiś specjalny sposób rozbudowana, ale już solówki Lorda a zwłaszcza Blackmore jak najbardziej tak. Ritchie wszystkie trzy wersje ozdabia pięknymi, porywającymi popisami (jego gra rytmiczna podczas solówek Lorda też jest ciekawa). Nie jest to niekończący się potok dźwięków bo doskonale wpasowuje się w ramy utworu, nie psując jego dramaturgii. Spośród trzech wersji "Black Night" najbardziej spodobało mi się wykonanie z Tokio. Jest chyba najmocniejsze, najbardziej rozpędzone i zagrane z wyjątkową dzikością i drapieżnością. Jeszcze wyraźniej słyszalne są różnice obu wykonań utworu "Speed King". Wersja z Tokio z 17 sierpnia zagrana w karkołomnym tempie pełna jest muzycznego szaleństwa. 15 sierpnia w Osace było odrobinę spokojniej, ale za to z przyjemnym przekomarzaniem się Lorda i Blackmore'a, do których potem dołącza Gillan.

Za dźwiękową stronę "Made In Japan" anno Domini 2014 odpowiadają dwaj panowie. Kevin Shirley ponownie zmiksował oryginalną płytę z 1972 roku, czyli jego dziełem jest to, co słychać na pierwszej płycie z omawianego tu zestawu, a Martin Pullan zajął się wszystkimi trzema japońskimi koncertami (w sumie to sześć godzin muzyki!) w tym również bisami, które umieszczono na drugim krążku. Wybór tych dżentelmenów nie był przypadkowy, bo obaj mają już na swoim koncie współpracę z Deep Purple. Większym dorobkiem w tej materii może pochwalić się Pullan, który nie tylko zajmował się dokonaniami zespołu, ale i solowymi projektami muzyków (Blackmore’s Night, "Concerto For Group And Orchestra" Jona Lorda). Tak na marginesie, na internetowej stronie firmy Edensound można znaleźć ciekawy artykuł opisujący bardzo szczegółowo zmagania Martina Pullana z przygotowaniem nowych miksów. Przy okazji znalazłem tam wyjaśnienie pewnej zagadki. Już przy drugim odsłuchaniu zorientowałem się, że na pierwszej płycie gitara jest w lewym, a Hammond w prawym kanale, a na krążku numer dwa jest dokładnie odwrotnie. Pomyślałem, że jest to drobna i raczej mało znacząca niekonsekwencja panów realizatorów. Jak się okazało było to zamierzone i przemyślane działanie Pullana. Uznał on, że skoro na scenie Ritchie zawsze stał po prawej a Jon po lewej (rzecz jasna patrząc od strony widowni) logicznym jest, aby z tych samych kierunków dobiegał do uszu słuchacza dźwięk ich instrumentów.

Tak się złożyło, że kolejne, ważne płytowe wydania japońskich koncertów zespołu Deep Purple ukazują się na rynku co 21 lat. W 1993 po raz pierwszy oficjalnie opublikowano wszystkie trzy występy, a teraz czyli w 2014 roku pojawiają się one na nowo zmiksowane i odświeżone. Co ważne i godne podkreślenia, tegoroczne wydanie od strony brzmieniowej prezentuje się imponująco i bije na głowę to sprzed 21 lat. No, może to, co zrobił Kevin Shirley nie jest tak spektakularne, bo Martin Birch miksujący oryginał w 1972 wykonał kawał solidnej roboty, ale wielkie słowa uznania należą się Martinowi Pullanowi. Udało mu się w stare nagrania tchnąć nowe życie, dodać im blasku i wydobyć wielkość tej muzyki (brzmienie perkusji, a zwłaszcza blach jest niesamowite).

W pudełku znajdujemy również książeczkę z kilkoma zdjęciami, ale chyba najciekawszy jest dość długi tekst, w którym opisano kulisy powstania płyty i przytoczono garść ciekawostek m.in. historię zdjęcia okładkowego. Nie są to jakieś odkrywcze nowości, bo fani znają to wszystko doskonale od lat, ale dobrze się stało, że zebrano je w jednym miejscu i poparto odpowiednimi cytatami. Powstała w ten sposób informacyjna piguła o płycie "Made In Japan".

Fani Deep Purple stają przed wielkim wyzwaniem finansowym. Zapewne chcieliby mieć w swoich zbiorach to najpełniejsze, najobszerniejsze, ale i przy okazji najdroższe wydanie. Myślę, że omawiane tu Deluxe Edition z dwoma krążkami jest rozsądnym kompromisem.

Robert Trusiak