Krakowscy rockmani z Clock Machine to laureaci licznych konkursów i bywalcy festiwalowych scen z Orange Warsaw włącznie. Zespół zaskarbił sobie nie tylko uznanie wśród rock’n’rollowej publiczności, ale także u szefostwa Universal Music - wydawcy "Greatest Hits".
Młodzi adepci gitarowej sztuki to nie pierwsza załoga z południa Polski, w którą majors pompuje czas i pieniądze. Zresztą słusznie, gdyż na Śląsku i w Małopolsce obrodziło nam jak nie w alternatywę to w elektronikę, a na rocku kończąc, i nie zapowiada się na to, aby ten stan miał ulec zmianie.
Debiut Clock Machine to (nie)doskonały miks tradycyjnego rocka na bluesowych podwalinach i ciągot w stronę przebojowego, nostalgicznego popu. Panowie całkiem sprawnie operują instrumentami, równie dobrze wychodzi im tkanie przejmującej atmosfery, ale już gorzej jeśli chodzi o granie z "mocą", której tutaj miejscami bardzo brakuje. Być może wpłynęła na to osoba producenta, a może chęć sprawdzenia się w pierwszej kolejności na mniej zadziornym terytorium w celu przebicia się do rozgłośni radiowych.
Na razie nie dowiem się więc, jaki cel przyświecał muzykom krakowskiej formacji w czasie prac nad "Greatest Hits", lecz nie skreślam tego wydawnictwa za brak pazura (wyjątek "Broń"). Nie jest tak, że Clock Machine nie dokłada do pieca, ale robi to w sposób mniej podręcznikowy, co w sumie jest plusem - bo jak łatwo się domyślić, mieszanka zawarta na debiucie podopiecznych Universal Music, jest mniej lub bardziej udaną wariacją na temat (w głównej mierze) rocka z przełomu lat '90. I nowego millenium. A zatem panowie są mocno zakochani w nagraniach Jacka White’a, spoglądają od czasu do czasu w stronę Interpol, a w najsmutniejszych fragmentach nawiązują do Queen of The Stone Age i próbują zaczerpnąć inspiracji z folku ("Ćma").
Co ciekawe, zawartość "Greatest Hits", pomimo stylistycznego rozrzutu, jest bardzo spójna. Dodajmy do tego ciepłą oprawę brzmieniową i głos supercharyzmatycznego wokalisty, który z językiem angielskim radzi sobie nie gorzej jak z mową ojczystą. Przyznaję, że wolę Clock Machine w wersji polskojęzycznej, i czuję, że w niedalekiej przyszłości o komercyjnym sukcesie zadecyduje właśnie ten aspekt. Na razie Clock Machine jest zespołem poszukującym, aspirującym do pierwszej ligi mając w zanadrzu pasmo sukcesów i perspektywę awansu.
Czego chcieć więcej?
Grzegorz "Chain" Pindor