Trzech kolegów z różnych kapel podczas imprezy postanawia połączyć siły i nagrać płytę pod nowym szyldem. Znacie ten scenariusz? No to przeczytacie go po raz kolejny.
Ray Luzier, perkusista Korn, Doug Pinnick - basista i wokalista King's X oraz George Lynch, gitarzysta Dokken i Lynch Mob - oto bohaterowie tego odcinka reality show pod tytułem "robimy supergrupę". Pałker zorganizował w zeszłym roku huczne przyjęcie dla swojego synka, który właśnie świętował pierwsze urodziny. Na imprezę zaprosił nie tylko ziomali młodego ze żłobka, ale także swoich przyjaciół wśród nich wspomnianą dwójkę. Panowie upili się kaszką, pogadali i stwierdzili - zakładamy kapelę. Oto nieco tylko podkoloryzowana historia powstania KXM.
Trio z niejednego muzycznego pieca już jadło, ale połączył ich hard rock, prowadzony przez dobry riff, dudniącą sekcję rytmiczną i melodyjne refreny - czyli wszystko potencjalnie się zgadza. Na pierwszej płycie Amerykanów, zatytułowanej po prostu "KXM" zostaniemy przysypani gruzem ocierającym się o metal ("Human Friction"), posłuchamy kawałka w stylu "mój samochód i pustynia" ("Stars"), nie braknie i uroczej ballady w postaci "Never Stop". Przekrój całkiem spory i satysfakcjonujący.
Sęk w tym, że przyjemność z odbioru krążka psuje wokal Pinnicka. Nie chcę wypominać Dougowi wieku, ale głos mu się bardzo postarzał, nie zawsze daje sobie radę z wysokimi partiami, a i w przypadku tych niższych daleko mu do pewności siebie. Okej, nie jestem wielkim fanem auto tune'a, ale wokalista KXM mógłby się z nim przeprosić.
Pomijając dalekie od wybitności wokale, pochwalić należy energię trio, niezłe solówki (ta ze "Stars" jest moją ulubioną) i ciekawe partie sekcji (początek "Burn"). W gruncie rzeczy otrzymujemy od supergrupy niezły album, choć raczej na jedno posiedzenie.
Jurek Gibadło