Brytyjscy hardcore’owcy z More Than Life mieli się rozpaść, zagrali nawet pożegnalne koncerty, ale jednak, ku mojej uciesze, miłość do zespołu zwyciężyła.
Dalsza działalność formacji oraz przygotowanie nowego albumu przez pewien czas stały pod znakiem zapytania, co więcej, zaciekawienie budziły wieści o delikatnej zmianie stylu grupy.
Jak się jednak okazuje, wszystkie nowości w obozie More Than Life są - najprościej rzecz ujmując - zajebiste. Cieszą czyste i dobrze wkomponowane czyste wokale, które są chyba najistotniejszym elementem spoza znanej już układanki, wespół z w pełni profesjonalną produkcją. Brytyjczycy nie brzmieli jeszcze tak ciężko, a jednak selektywnie i z zachowaniem cenionych przez fanów proporcji melodyjności, agresji oraz - jakkolwiek by to nie zabrzmiało - płaczliwości.
Drugi pełny album More Than Life, wydany równe cztery lata po premierze debiutu, w pewnym sensie redefiniuje ten zespół. Pokazuje, że nowomodny hardcore wciąż ma jeszcze sporo do zaoferowania, przede wszystkim w średnich tempach. Częściowo miałem okazje sprawdzić ten materiał na żywo w Krakowie i gdyby nie fatalna akustyka, z pewnością byłbym spotkaniem z MTL usatysfakcjonowany. Zakładam jednak, że kiedy następnym razem dojdzie do rendez vouz z brytyjskim hc, pełnym mnóstwa sing-a-longów, nic nie mi zepsuje odbioru ich występu. Praktycznie cały krążek nadaje się do scenicznej prezencji i byłbym rad, gdyby do tego doszło.
Przekonajcie się sami, czy mówię prawdę. Utworów jest tylko lub aż dziewięć i każdy z nich nie pozostawia złudzeń co do formy zespołu Anno Domini 2014. Jest dobrze, dokładnie tak jak miało być.
Grzegorz "Chain" Pindor