Toto funkcjonuje już na scenie 35 lat. Grali więc przez całe moje życie i jeszcze trochę, a ja do niedawna znałem tylko dwa utwory tej grupy, domyślacie się zapewne które.
Powinienem znać trzy, ale byłem pewien że "Hold the Line" wykonuje inna formacja. Jednocześnie Toto zawsze wydawało mi się kapelą nieco festyniarską, wystarczy posłuchać wspomnianej podprogowo "Africi", która trąci nieznośną prostotą, graniczącą z prostactwem. O dziwo od refrenu teraz nie mogę się uwolnić już któryś miesiąc. Innymi słowy cieszę się, że mnie przypadło zrecenzowanie najnowszego DVD zespołu.
To pierwszy obraz Toto, jaki dane mi było zobaczyć i do tego jeszcze z Polski! Niespodziewana sprawa, że zespół zdecydował się zarejestrować sztukę z okazji obchodów 35 lecia właśnie w łódzkiej Atlas Arenie (i to na dodatek w urodziny Davida Paicha). Czyżby to znaczyło że powoli dorastamy Europie do pięt, jeśli chodzi o organizację koncertów? Pewnie to zbyt daleko idący wniosek, niemniej pomarzyć zawsze warto!
Tak czy inaczej, mamy do czynienia z niemal w pełni profesjonalną rejestracją gigu. Piszę ‘niemal’, gdyż znalazło się na DVD kilka fragmentów, kiedy z niedowierzaniem jeszcze raz musiałem przejrzeć książeczkę, aby upewnić się, że koncert nie było montowany przez Polaków. Niektóre ujęcia są bowiem tak chaotyczne, że wręcz nie można się oprzeć wrażeniu, iż Pan Kamerzysta wolał nakręcić jeden z telebimów, niż wysilić i znaleźć coś interesującego u samego źródła, czyli na scenie. Całe szczęście, są to jedynie minuty w trakcie ponad dwugodzinnego show.
Sam koncert przygotowany został bardzo solidnie, jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Nie zabrakło momentów, gdy Toto wychodzi poza schemat, jak np. w rozbudowanej wersji "Rosanne", czy wydłużonej do ponad 10 minut "Africa". Pewne jest, że wyszalał się każdy z muzyków, począwszy od klawiszowca Davida Paicha, a skończywszy na występującym w roli basisty Nathanie East. Steve Lukather standardowo molestuje gitarę w niemal każdej kompozycji. Nie jestem fanem tego gitarzysty, według mnie zbyt często daje się ponieść niepotrzebnemu wirtuozerstwu, ale jego sympatycy będą zachwyceni. Nawet Simon Philips ma swoje pięć minut, choćby pod koniec "Stop Loving You". Repertuar, jak przystało na benefis, jest przekrojowy. Nie da się ukryć, że zespół gra swoje najlepsze przeboje i wciąż czerpie niesamowitą energię z ich wykonywania! Jakby nie patrzeć, mamy do czynienia z grupą panów wkraczających już w starszy wiek, nie ma jednak mowy o żadnych uchybieniach wykonawczych. Zespołowi co prawda towarzyszy chórek, wspomagający w bardzo wysokich partiach śpiewu, tudzież harmoniach wokalnych, jednak przyznać trzeba, że forma wokalisty Josepha Williamsa jest doskonała. Potrzeba mu jednak wdrożenia się w koncert. Wykonywany jako pierwszy medley utworów "On The Run"/"Child’s Anthem" i następny w kolejności "Going Home" sprawia mu trochę problemów, jednak w każdym kolejnym udowadnia już swój kunszt. Zresztą, zarówno David jak i Steve również dają radę w swoich partiach.
Z początku nieufnie podchodziłem do tego DVD. Po pierwszym obejrzeniu miałem do powiedzenia jedynie to, że nie chciałbym być na tym koncercie. Po drugim i trzecim podejściu, nóżka sama rwała się do tupania przy nuceniu refrenów "Pameli", "Going Home" czy "White Sister". Zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z zespołem, który jest świadom swojej ‘stadionowości’ i doskonale wie jak zabawić tłum, zagrać na jego emocjach i wykrzesać z siebie prawdziwe rockowe show. Ostatecznie więc jestem zdecydowanie na tak.
Piotr Rutkowski