Distant Lover
Gatunek: Rock i punk
Wszyscy aktorzy mogą śpiewać, ale nie każdy powinien. Emmanuelle Seigner zalicza się do tej grupy.
Francuska artystka, żona Romana Polańskiego mogłaby sobie do końca życia grać w filmach (z czym zresztą świetnie sobie radzi), albo biegać po wybiegu, czarując dojrzałą urodą, klasą i zmysłowością. Ale nie - wymyśliła sobie, że będzie do tego wszystkiego śpiewać. No bo w końcu potrafi trafiać w dźwięki (każdy aktor musi posiąść tę umiejętność), jest w stanie pozwolić sobie na zatrudnienie zdolnych autorów, a dodatkowo ma wsparcie ze strony bliskich. No żyć, nie umierać!
Do współpracy zaprosiła Adama Schlesingera, amerykańskiego producenta i autora muzyki, nominowanego do wielu nagród za współpracę z takimi artystami, jak choćby Elvis Costello, Robert Plan czy Jonas Brothers. Wizytówka całkiem ładna, co zresztą przekłada się na muzyczną stronę płyty "Distant Lover" - efektu jego współpracy z Seigner. Mamy do czynienia z materiałem mocno osadzonym w latach '90, z przebojowością, ale i brudem Nowego Jorku. Sporo tu noise'u i charakterystycznych dla ostatniej dekady XX wieku nawiązań do muzyki The Velvet Underground, co najlepiej obrazuje obecność na krążku "Venus In Furs" z repertuaru grupy Lou Reeda. Ten genialny numer Emmanuelle i Adam potraktowali syntetycznym bitem, ale mówiąc szczerze - to działa! Dorzućmy do tego pełne punkowej niepoprawności numery w rodzaju "Such A Hard Time" czy "Cold Outside", a otrzymamy łakomy kąsek dla rockowych serc.
Niestety, po dokładniejszym wgryzieniu się w "Distant Lover" już tak dobrze z tą płytą nie jest. Jej największym problemem jest główna bohaterka. Seigner, owszem, obdarzona jest charakterystycznym, nad wyraz młodzieńczym jak na jej wiek (nie wypominając!) głosem, tyle że jej barwa i maniera wokalna po prostu nudzi. Emmanuelle mruczy sobie pod nosem, czasami uderzy w jakiś wyższy dźwięk, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jej skala kończy się na jednej, monotonnej oktawie. Litościwie przemilczę wtórne teksty o niczym i o wszystkim na raz, ze sflaczałym wątkiem miłosnym na czele.
"Distant Lover" nazwałbym więc płytą nikomu niepotrzebną, ale ze względu na świetny cover "Venus In Furs" zachęcę was do choćby jednokrotnego przesłuchania. W końcu to tak dobry numer, że nawet Seigner nie mogła go zarżnąć.
Jurek Gibadło