Niemiecka wytwórnia Edel przygotowała fanom Deep Purple nie lada gratkę. W planach jest seria dziesięciu płyt zawierających archiwalne nagrania koncertowe zespołu z lat '70.
Przedział czasowy, jaki obejmują te wydawnictwa to lata 1969 - 1975, czyli kawał historii zespołu również tej burzliwej, skutkującej zmianami składu. Całość ma się ukazać pod wspólnym tytułem "Deep Purple (Overseas) Live Series". Do publikacji wybrano nagrania dzisiaj już trudno dostępne, a nawet dotychczas niepublikowane. Rzecz jasna poddano je remasteringowi oraz uzupełniono o smakowite dodatki.
Kolejny odcinek tej serii zawiera zapis koncertu Deep Purple ze Sztokholmu z 1970 roku. Na wstępie kilka słów w celu właściwego umiejscowienia w czasie tego występu. W połowie 1970 roku zespół wydaje jedną z ważniejszych płyt w historii światowego rocka czyli "In Rock" (już z Gillanem i Gloverem w składzie), fala "purplemanii" wzbiera - koncerty gromadzą tysiące widzów, a ich utwory pną się na listach przebojów. W sierpniu wybrali się na pierwsze, jako Mark II, tourne po USA. W listopadzie zagrali sporo koncertów poza Anglią (Francja, Norwegia, Szwecja, Dania, Niemcy). 12 listopada 1970 roku muzycy meldują się w sztokholmskim Konserthuset i ten właśnie występ znalazł się na opisywanym wydawnictwie. Płytowy zapis tego koncertu ukazał się dopiero w 1988 roku pod tytułem "Scandinavian Nights" (nie wiedzieć czemu z kolejnością utworów nieodpowiadającą przebiegowi występu), a w 2005 roku pojawiła się edycja na CD już pod tytułem "Live In Stockholm 1970" i z track listą we właściwej kolejności.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Pokaźnych rozmiarów pudełko zawiera aż trzy krążki. Na dwóch płytach CD znajdujemy zapis wspomnianego koncertu oraz jako bonus dwa nagrania z Paryża (również z listopada 1970) i wywiad z Jonem Lordem z 1971 roku. Na płycie DVD zamieszczono unikalny, bo po raz pierwszy opublikowany na takim nośniku (pierwotnie na kasecie VHS), występ zespołu w telewizji Granada.
Sztokholmski koncert to zaledwie siedem utworów ale trwa aż dwie godziny. Połowę tego czasu zajmują dwa rozimprowizowane kolosy "Wring That Neck" i "Mandrake Root". Obok nich "Black Night" i trzy kompozycje z promowanego wówczas "In Rock" czyli w kolejności "Speed King", "Into The Fire" i ponadczasowy "Child In Time" w zupełnie obłędnej wersji. W zasadzie wszystkie utwory odbiegają od znanych z płyt, kanonicznych wykonań. Dobrym przykładem jest choćby instrumentalny "Wring That Neck" (32 minuty!!). Prosty bluesujący rytm (coś jak "Lazy") pozwala na ciągnięcie tej kompozycji w nieskończoność, dając okazję do popisów poszczególnych muzyków (nawet Glover gra krótką solówkę). Lord i Blackmore na zmianę dają próbkę swoich nieprzeciętnych umiejętności, fantazji i panowania nad instrumentem. Czasem do wtóru sekcji rytmicznej, czasem zupełnie solo. W Sztokholmie wykonanie tego utworu zajęło im ponad pół godziny w Paryżu dużo krócej. Taką mięli fantazję.
Z jaką dzikością i zajadłością jest to wszystko zagrane! Glover szarpie bas z zapamiętaniem, a Paice wali w bębny jak szalony, Blackmore z Lordem nakręcają się wzajemnie, grają solówki na zmianę, prowokują się w call and response, a Gillan drze się w niebo głosy. Jest moc, jest energia, jest twórcza chemia. Deep Purple podczas koncertu to nie tylko dzikie łojenie. Jest całkiem sporo fragmentów wyciszenia, uspokojenia, kiedy ledwie słychać delikatne dźwięki (w "Speed King" Gillan "na siłę" ucisza pozostałych muzyków mówiąc "ciii"), by po chwili wybuchnąć z pełną dynamiką. Na zakończenie krążka nr 1 - "Paint It Black". Tak naprawdę z klasyka The Rolling Stones pozostał tylko miły uchu motyw na otwarcie i zamknięcie, bo resztę wypełnił Ian Paice i jego bębny. Ponad osiem minut dziekiej i rozpędzonej solówki na perkusji! Na drugiej płycie, jako bonus, umieszczono dwa nagrania z Paryża ("Wring That Neck" i "Mandrake Root") oba znane również ze Sztokholmu. Zresztą te utwory pojawiają się na każdym krążku z zestawu, czyli w sumie aż trzy razy! Mogłoby się wydawać, że to lekka przesada. Malkontent zapyta po co? Czyżby zabrakło materiału i potrzebny był wypełniacz? O nie, nie. Nic z tych rzeczy. Zespół to inspirujący się nawzajem muzycy i nawet ten sam utwór zagrany innego dnia w innym miejscu ma szansę zabrzmieć inaczej. Jeżeli ktoś ma ochotę na półgodzinny free rockowy szaleńczy odjazd posłucha wykonania ze Sztokholmu, ten kto woli raczej krótsze formy sięgnie po paryski wykon, a jak kto lubi popatrzeć to jest wersja z obrazem.
Płyta DVD zawiera zapis występu zespołu z telewizji Granada. To zaledwie niespełna 25 minut i tylko cztery utwory (w tym fragment "Speed King"), ale dawka radości, emocji, przyjemności, ekscytacji i... refleksji, zupełnie kosmiczna! Świadkami tego wydarzenia była raczej przypadkowa widownia - dzieci, paplające nastolatki, jakieś paniusie, ale zespół ma to wszystko gdzieś, po prostu gra swoje, jak najlepiej potrafi, tak jakby to był ich najważniejszy koncert. Wszyscy są niezwykle skupieni, zapatrzeni w Ritchiego czekając na to, co zrobi, aby podążyć za jego gitarą. Blackmore jest niesamowicie ekspresyjny i muzycznie i "choreograficznie" (sporo gimnastyki z gitarą w roli głównej), prowokuje Lorda do call and response (nawet ręką sugeruje jego wejścia). Wykonanie "Child In Time" magiczne! Łza się w oku kręci, bo dzisiaj w dobie wszechmocnie panującej jej wysokości oglądalności i jego wysokości reklamodawcy, koncert w takiej formie byłby nie do pomyślenia. Jaka telewizja zdecydowałaby się na emisję takiego "dziwnego" grania? Jaki zespół zaproszony do "telewizorni" wybrałby trudne, instrumentalne, rozimprowizowane utwory? No przecież "target" by się wystraszył i zmienił kanał, bo ma być miło, radośnie, bezproblemowo i słitaśnie. Takie to były wówczas czasy, że najważniejsza była muzyka i artysta, a nie słupki oglądalności. Oj spsiało nam to wszystko niemiłosiernie.
Pomimo tego, że nagrania pochodzą sprzed ponad czterdziestu lat, jakość dźwięku i obrazu jest całkiem przyzwoita. W żadnym razie techniczna strona wydawnictwa nie przeszkadza w delektowaniu się muzyką.
Wszystkich płyt z zestawu słuchałem wielokrotnie i to w różny sposób - w całości i po kolej czyli "jak leci" ale i wybierając poszczególne utwory czy też ich fragmenty (obłędna solówka Blackmore w "Child In Time" ze Sztokholmu). Pięknie się słucha, jednego po drugim, tych samych utworów ale pochodzących z różnych koncertów. Tak dla porównania i wcale nie dla zabawy z cyklu "znajdź 20 różniących je szczegółów", ale po to, aby kręcić z zachwytu głową nad kreatywnością, polotem i pomysłowością muzyków Deep Purple. Przy okazji włącza się wyobraźnia - co też tam się musiało dziać na scenie, jakie emocje krążyły pomiędzy muzykami, co wyczyniał Ritchie ze swoją gitarą wyciskając z niej takie brzmienia, jak Lord wydobywał z Hammonda te wszystkie jęki, piski i dudnienia.
Jako wielki fan Deep Purple z dziką radością słuchałem i oglądałem wszystko co zostało zamieszczone na trzech srebrnych krążkach. To jest po prostu prawdziwa uczta! Piękne wspomnienie tamtych szalonych czasów, kiedy "hartowała się stal" a w zasadzie metal. Heavy metal...
Robert Trusiak