Anette Olzon

Shine

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Anette Olzon
Recenzje
2014-04-16
Anette Olzon - Shine Anette Olzon - Shine
Nasza ocena:
8 /10

Dziwnymi kolejami losu toczy się kariera Anette Olzon. Kiedy urocza wokalistka ze Szwecji przekonała do siebie fanów Nightwish,  niespodziewanie musiała rozstać się z zespołem. Teraz wraca silniejsza.

A może Anette Olzon tak naprawdę nigdy nie przekonała do siebie wyznawców kościoła pod wezwaniem Tarji Turunen? Może sami instrumentaliści Nightwish nie zdołali zaakceptować ex-wokalistki Alyson Avenue? Te pytania, choć pozostawione bez odpowiedzi, znajdują uzasadnienie w związku z wrażeniami po odsłuchu pierwszego solowego albumu studyjnego Anette zatytułowanego "Shine". Jest to bowiem materiał, który odzwierciedla najbardziej subtelną paletę możliwości uroczej wokalistki. Muzyka dalece inna od twórczości zaproponowanej przez Finów z Kitee na dwóch krążkach nagranych ze Szwedką. Dzieło Anette Olzon pozwoli zaprezentować ją masowemu odbiorcy w stylu, w którym dotąd się nie udzielała.

Dziesięć kompozycji tworzących "Shine" to trzydzieści pięć minut różnych form rockowej wrażliwości. Na krążku znalazły się kompozycje balladowe, kołyszące się pomiędzy wymyślnym pop rockiem a opartą na instrumentalnych pazurach alternatywą, jak "One Million Faces", "Invincible" i "Moving Away". Tu utwory urokliwie i baśniowe. Opisujące chyba w najlepszy sposób kruczo-gołębią naturę Anette. Na "Shine" silne piętno odcisnął też bliski sercu wokalistki nurt folk rockowy. O swojej tradycji muzycznej Anette Olzon przypomniała bowiem w iście poetyckim otwarciu pod postacią "Like a Show Inside My Head", w swawolnej piosence "Floating" albo w budującym zamknięciu ujętym w nutach "Watching Me From Afar". O niekwestionowanym powerze wokalnym Olzon przypomniały natomiast utwory "Lies" i "Falling". Pewnie też z tego względu znalazły się one w oficjalnym obiegu przedpremierowym, ponieważ służyły przyciągnięciu jak największej ilości fanów, którzy towarzyszyli szwedzkiej wokalistce, gdy w swoim poprzednim zespole przekraczała granice swoich wokalnych możliwości. W ten klimat po części wpisuje się również kawałek zatytułowany "Hear Me", ale to raczej miniaturka ogólnej koncepcji płyty. Kompozycja najbardziej uwydatniająca kierunek wybrany przez Anette Olzon.


Ta płyta to także kilka zręcznych prób wpisania się do nurtu klasycznego rocka. Pod tym względem "Shine" posłużyli zaproszeni tu instrumentaliści, znany ze szwedzkiej sceny multiinstrumentalista Johan Glossner, perkusista Stefan Bergman, a także autorzy aranżacji klawiszowych i smyczkowych Johan Kronlund, Stefan Orn i Joakim Soderstrom. W każdym razie z pewnym żalem zauważyłem, że Anette zatraciła coś ze swojej rockowej dziewczęcości, którą dało się wyczuć w najmniej pompatycznych i jednocześnie najbardziej nośnych kompozycjach Nightwish. Olzon spoważniała. W jej manierę wokalną wkradło się dużo przejęcia, właściwie też nostalgii, ale to kwestie, które nie są w stanie wpłynąć negatywnie na naturalne piękno wydobywające się z strun głosowych wokalistki.   

Najważniejszy atut "Shine" to odpowiednio wyeksponowany talent wokalny Anette Olzon. Szwedka wreszcie nie musi gonić za kompozycjami, udowadniać swoich wielkich możliwości kapryśnemu światu rocka i metalu, a także niezdrowo rywalizować w biznesowej machinie muzycznej. Jej debiutancki album charakteryzuje się niesamowitą lekkością. Od pierwszej do ostatniej kompozycji słychać tu ducha wolności tworzenia. Nie będzie to dzieło, które zapisze się w klasyce muzyki rockowej, ale jego ważność polega na tym, że stanowi katharsis dla byłej wokalistki Nightwish.

"Shine" to Anette Olzon baśniowa, dojrzała i nostalgiczna. Wciąż piękna w swej fizyczności i zarazem wykonywanej muzyce, choć po prostu inna od wyobrażeń, które uformowały się w przeszłości.  

Konrad Sebastian Morawski