Nowy album Metronomy odstaje nieco od wcześniejszych dokonań brytyjskiego kwartetu. Niemniej nadal jest to spory kawałek świetnej muzyki.
Generalnie wszystko się zgadza - kolejne ładniutkie melodie, łzawy wokal Josepha Mount’a znów jest ujmujący, a proporcje elektroniki i pop-rockowego grania są dobrze wyważone. Czego zatem brakuje nowemu krążkowi brytyjskiego kwartetu? Chociaż jednego przeboju w stylu "Radio Ladio" z "Nights Out" czy "The Bay" z ostatniego albumu "The English Riviera".
Single promujące nową płytę: synth-popowe "I’m Aquarius" i tytułowe, trącące ABBĄ "Love Letters" to bardzo udane kompozycje, ale brakuje im mocy by wyrywać ludzi na parkiet. A do tego przecież Metronomy nas przyzwyczaiło. Poza tym jednak nie ma się specjalnie do czego przyczepić, praktycznie wszystkie utwory na "Love Letters" prezentują wysoki poziom i wnoszą coś nowego do muzyki kwartetu. "Monstrous" chociażby wita nas barokowymi klawiszami, instrumentalne "Boy Racers" zaskakuje funkowym klimatem Daft Punk, a fajne, minimalistyczne solówki gitarowe wybrzmiewają w "The Upsetter" i "Month of Sundays". Na dużą pochwałę zasługuje produkcja materiału, który mimo swojej refleksyjności brzmi niezwykle świeżo i ani przez chwilę nie nuży.
Zmiana stylistyki na "Love Letters" jest oczywista, szkoda jednak że grupa nie skorzystała tym razem ze swojego talentu do tworzenia wyjątkowych, tanecznych melodii. Wycieczka Metronomy w bardziej nostalgiczne rejony, postawienie na eksperymenty i artyzm zakończyła się jednak zdecydowanym sukcesem.
Maciej Pietrzak