Z psychodelicznych odmętów przełomu lat '60 i '70 wraca do nas muzyka zapomnianego zespołu Mystic Siva.
Wspomniany okres to pojawiające się wszędzie pytania o ludzką egzystencję, poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Jedni próbowali ją odnaleźć w narkotykach, inni w dalekowschodnich religiach, a jeszcze inni w muzyce rockowej. Czwórka nastolatków z Detroit w 1970 roku połączyła dwa ostatnie wpływy: o fascynacji hinduizmem przekonuje nas już sama nazwa ich grupy, a także uważne wczytanie się w teksty. O zakochaniu w muzyce gitarowej, która rok wcześniej wzniosła się za sprawą Led Zeppelin na jeszcze wyższy poziom, świadczą dźwięki, które znajdziemy na ponownie wydanej płycie, zatytułowanej po prostu "Mystic Siva".
Kwartet, jak na małoletnich chłopców (w chwili wydania płyty najstarszy z nich miał 17 lat), radzi sobie naprawdę dobrze, ciekawie, zgodnie z duchem czasów aranżuje swoje kawałki, gra bardzo poprawnie technicznie, nie boi się narkotycznych lotów, dmuchając sobie w skrzydła świetnie brzmiącymi klawiszami Marca Heckerta, porywa wokalami Dave Mascarina, który czasami (np. "Come On Closer") próbuje wcielić się w rolę zapijaczonego Jima Morrisona - z powodzeniem. Dodajmy, że lider jest jednocześnie jest też perkusistą, tłukącym się z werwą godną starszych, bardziej doświadczonych kolegów.
Dlaczego więc zespołowi nie wyszło? Może dlatego, że ich muzyka - choć wtedy na czasie - nie była przesadnie różnorodna. Właściwie oprócz ballady "And When You Go" żaden utwór nie wyróżnia się na pierwszy rzut ucha. Dużo tu indywidualnych popisów, grupowych zaśpiewów, ale wszystkie numery zlewają się w jeden. Do myśli artystycznej takich tuzów, jak The Doors czy Jefferson Airplane Mystic Siva jeszcze daleko, choć oczywiście uroku takim numerom, jak "Spinning A Spell" odmówić nie można.
Mystic Siva to jednak frapująca kapela, pokazująca, jaką muzyką jarały się dzieciaki 45 lat temu. To se ne vrati?
Jurek Gibadło