Ani się obejrzeliśmy, a Seether już 12 rok dostarcza nam dołujących dźwięków. Czas na drobne podsumowanie.
Pamiętam jakby to było wczoraj. Oto szerzej nieznany zespół z RPA zaprasza do współpracy będącą wtedy na szczycie popularności Amy Lee z Evanescence, by ta zaśpiewała w jego piosence "Broken", która miała trafić na ścieżkę dźwiękową filmu "The Punisher". Okazało się, że liderem niejakiego Seether jest chłopak Amy, Shaun Morgan, acz to nie ich związek odpowiada za sukces kompozycji. To po prostu był kawał dobrego rockowego, dołującego grania, a gawiedź, która zdawała się zapominać już o grunge, pragnęła takiej muzyki.
Dekadę później Seether to wciąż gwiazda pierwszej wielkości, zdolna dobić do drugiego miejsca na liście przebojów Billboardu i zgarniać Złote Płyty za każde wydawnictwo. Jeżeli zastanawiacie się, w czym tkwi sukces grupy, sięgnijcie po krążek "Seether: 2002-2013", będący nie tylko podsumowaniem dotychczasowej kariery, ale i rozpędem przed kolejną płytą.
Panowie uznanie zdobyli szczerym gitarowym graniem, a z całego nurtu post-grunge najbliżej im było do Nirvany - "Remedy" z "Karma and Effect" najlepszym przykładem. Drugą składową były przeboje: "Fine Again", "Broken" czy "Cowboy Song" - chyba każdy, kto choć trochę interesuje się trendami zza Oceanu zna te kawałki. Po trzecie: umiejętne naśladowanie topowych (w sensie sprzedażowym) kapel rockowych, w rodzaju Nickelback. "Tonight" (tu nawet wpływy Foo Fighters słychać!) czy "Here and Now" to najlepsze dowody. Wszystkie znajdziemy na pierwszym dysku omawianego wydawnictwa.
Drugi to rarytasy i utwory niepublikowane, a także zaskakujący cover piosenki Veruca Salt, zatytułowanej… "Seether". Te numery już raczej nikogo nie rozgrzeją - znać ich niedopracowanie i banalną formę: ciężko sobie wyobrazić bardziej typowe refreny, niż te z "Hang On" i "Innocence". Potraktujmy tę część materiału jako ciekawostkę dla zagorzałych fanów.
Po "Seether: 2002-2013" warto więc sięgnąć, by w jakimś stopniu zrozumieć przyczyny sukcesu kapeli Shauna Morgana. I niech nie odrzuci was pretensjonalna okładka z defekującym psem. Ta płyta jest dużo bardziej wartościowa niż zwierzęce ekskrementy.
Jurek Gibadło