"Shelter", najnowszy album Alcest, to kulminacja najdelikatniejszego oblicza tego osobliwego duetu.
Płyta nie jest rewolucją w rozwoju zespołu, nie jest tez żadną niespodzianką, może poza jednym szczegółem - patenty znane z poprzednich materiałów, tj. tremola i blast beaty odeszły w zapomnienie. Trochę po kryjomu czekałem na choć krótki atak tych elementów, i choć się nie doczekałem, materiał brzmi i tak ciekawie.
Alcest już swego czasu udowodnił, że stanowi definicję ewolucji. Nie jest sztuką zmiana, która wynikła z poszukiwań nowych inspiracji. Zespoły tworzą, a z czasem podchodzą do tej materii w inny sposób niż pierwotnie. Jest to dość zrozumiałe i akceptowalne. Wydaje mi się, że Alcest nie tyle zrewolucjonizował swój warsztat muzyczny, co wyselekcjonował i zostawił to, co wydawało się najbardziej słuszne. "Shelter" nie jest wyjątkiem w pryzmacie przynajmniej dwóch poprzednich albumów Francuzów. Black metalowy warsztat już od pewnego czasu został schowany do szuflady. Nie wywołało to w żaden sposób spustoszenia w twórczości Alcest. Przeciwnie, elementy, które zostały są należycie pielęgnowane i uwydatnianie. Ważne dla artysty jest, że nawet w momencie rezygnacji z tak charakterystycznego czynnika, jakim w przypadku Alcest były blast beatowe partie i tremola typowe dla black metalowego kunsztu, struktura atmosfery, jaką duet wręcz zaraża słuchacza nie została naruszona.
Początek pod postacią "Wings", utrzymanego w stylu world music, zapowiada koncentrację uwagi Alcest na nowych źródłach inspiracji. Mamy tutaj świetny "Opale", który najwcześniej ujrzał światło dzienne i romantyczną nutką zapowiedział pozytywne przesłanie zbliżającego się albumu. "Shelter" jest niezwykle statyczny, dopiero przy parokrotnych próbach zapoznania się z materiałem dostrzegalne stają się znaczące różnice. Mimo, że niewiele jest tu wyróżników, na przykład "Away" wyraźnie odstaje od reszty. Ten niemal w całości akustyczny majstersztyk ukazuje ciągłą chęć eksperymentowania i korzystania z klasycznych, lecz dla Alcest raczej świeżych rozwiązań. Estetyka utworów, mimo że łagodna i przejrzysta, wbrew pozorom nie przyczynia się do przebojowości albumu. Jest kilka motywów przewodnich zapadających w pamięć, ale w odróżnieniu od poprzedniczek, przebrnięcie przez "Shelter" sprawia miejscami wiele trudności. To trochę paradoksalne, gdyż mogłoby się wydawać, że wraz coraz większym łagodzeniem oblicza, łatwość odbioru muzyki powinna się zwiększać. W przypadku "Shelter" dzieje się odwrotnie. Może jest aż za lekko?
Alcest od zawsze intrygowało. Kontrastowanie łagodnego i agresywnego oblicza mogło zostać uznane za naciągany kompromis. Moim zdaniem to jednak nie kompromis a próba wyważenia muzycznych składników. Myślę, że Alcest nie ma się czego wstydzić, a wybór drogi pozbawionej większego wpływu patentów czarnego metalu wyszedł Francuzom na dobre. Najnowszy materiał to zdecydowanie najdelikatniejsze oblicze duetu. Nadmiar łagodnych dźwięków i czystego śpiewu może momentami nużyć, przede wszystkim dlatego, że kompozycje są całkiem długie. Jednak każdy, kto uważnie śledził poczynania Neige i kolegi Winterhaltera, mógł przewidzieć, na jakie wody wpływa łódź pod banderą Alcest. Może właśnie dlatego płyta nie robi tak dużego wrażenia jak poprzednie, jednak wciąż jest tytułem godnym polecenia.
Adam Piętak