Tony Iommi

Iron Man. Moja podróż przez niebo i piekło z Black Sabbath

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Tony Iommi
Recenzje
2014-01-08
Tony Iommi - Iron Man. Moja podróż przez niebo i piekło z Black Sabbath Tony Iommi - Iron Man. Moja podróż przez niebo i piekło z Black Sabbath
Nasza ocena:
8 /10

"Moja podróż przez niebo i piekło z Black Sabbath". Ten tytuł mówi wszystko. Taką podróż przetrwać mógł tylko prawdziwy Iron Man.

I nie chodzi tu wcale o używki, jako o doskonałą wręcz emanację rock'n'rollowego trybu życia, bo po pierwsze, Tony Iommi, choć święty nie był, raczej z nimi nie przesadzał, po drugie natomiast przy wyczynach Ozzy'ego na tym polu i tak blednie wszystko w galaktyce. Iron Man, poza oczywistym nawiązaniem do tytułu kawałka, odnosi się bardziej do uporu i konsekwencji, z jaką gitarzysta, na przekór wszystkiemu, ciągnął wózek o nazwie Black Sabbath. Zarówno w czasach największej świetności formacji i wykuwania jej legendy, która do dziś rozpala fanów na całym świecie, jak i w okresie wątpliwych artystycznie albumów, lawinowo spadającej popularności zespołu i nieustannych roszad personalnych.

To wszystko, i znacznie więcej można znaleźć w autobiografii Tony'ego Iommi. Nieprzesadnie gruba książka podzielona została na aż 90 (!) rozdziałów, co determinuje formę opowieści gitarzysty i wyraźnie wskazuje na jej charakter. Jaki jest? Bardzo lekki, przesycony brytyjskim humorem, nastawiony przede wszystkim na anegdoty i nieszczególnie wypełniony biograficznymi faktami. Podobnie ironiczny i rozrywkowy styl cechował wydaną wcześniej autobiografię Ozzy'ego Osbourne'a, która jednak przy okazji jest nieco bardziej wyczerpująca. Iommi proponuje bardzo dynamiczną przejażdżkę i szybko przeskakuje z tematu na temat, przez co "Iron Man" niektórym może wydać się nieco rozczarowujący; przede wszystkim tym, którzy chcieliby znaleźć tu opisy wewnętrznych rozterek, (pseudo)filozoficzne dywagacje czy - trochę z innej beczki - dokładne informacje na temat kupowanych kolejnych domów i samochodów (vide ostatnia, skądinąd naprawdę bardzo dobra autobiografia Roda Stewarta).


Iommi nie idzie w tym kierunku i to chyba dobrze. O faktach można poczytać w biografii Black Sabbath, natomiast z lektury "Iron Man" wynika, że gitarzysta jest raczej skryty, lubi dystansować się od świata i nie przepada za rozpisywaniem się o prywatnych sprawach. Ów dystans do wszystkich wokół i samego siebie idzie tu w parze - i tu upatruję jedynej 'słabości' autobiografii - z autocenzurą. Jestem w stanie zrozumieć niechęć do publicznego prania brudów (a przecież w czasie burzliwej historii Black Sabbath i późniejszego, krótkiego funkcjonowania projektu Heaven and Hell, uzbierało się ich niemało), ale momentami Iommi wydaje się aż nadto dyplomatyczny. Jest grzeczny do tego stopnia, że dosłownie jednym słowem zbywa na przykład takie kwasy, jak ciągnący się przez rok spór sądowy z Osbournem o prawo do wykorzystywania szyldu Black Sabbath. Z drugiej strony równie zdawkowo i lekko prezentuje ciągłe zmiany personalne w zespole. Można odnieść wrażenie - i w sumie trudno się temu dziwić - że w muzycznym życiu Iommiego największe znaczenie odgrywali zawsze panowie Osbourne, Butler i Ward. Reszta (może poza Dio) to po prostu najemnicy, których ot tak, w razie potrzeby, odstawia się na bok.

Nie zmienia to faktu, że "Iron Man" to kawał świetnej, skrzącej się humorem lektury. Można dowiedzieć się z niej o dobrze już znanych faktach z historii zespołu (począwszy od najsłynniejszego wypadku z udziałem prasy gilotynowej, który na zawsze zmienił losy muzyki, poprzez epizod Iommiego w Jethro Tull, czy odejście Ozzy'ego, itd.), ale także o całej masie anegdotek i historyjek. Przeczytamy na przykład o różnych wybrykach Ozzy'ego, nieustannych żartach robionych Billowi Wardowi oraz o tym, dlaczego bębniarz nosił przydomek "śmierdziel", kaszlu otwierającym "Sweet Leaf", wieczorze kawalerskim z Johnem Bonhamem i dwunastoma butelkami szampana, duchach i nawiedzonych domach, kolorowym chlebie Elvisa, limuzynach na plaży i nadciągającym przypływie, spotkaniu z brytyjskim premierem i mnóstwie innych zdarzeń.       

"Jim Simpson zorganizował nam pierwsze występy w Europie. Przed wyjazdem pojechaliśmy po Ozzy’ego, a on wyszedł z jedną koszulą na wieszaku. Zapytaliśmy: ‘Ale wiesz, że wyjeżdżamy?’
‘Wiem, i co z tego?’
‘Będziemy tam kilka tygodni.’
‘Wiem.’
Wziął ze sobą tylko jedną koszulę i jedne dżinsy, to wszystko."


Książka kończy się w 2011 roku w momencie, gdy ponowna współpraca muzyków Black Sabbath nie jest jeszcze pewna ("Właściwie to napisałem już jeden czy dwa utwory dla Sabbath, a pomysły ciągle pojawiają się w mojej głowie, ale nigdy nic nie wiadomo"). Przed Iommim była również, z pewnością dewastująca, informacja o chorobie nowotworowej. "Szczęściarz ze mnie, bo nadal mogę tworzyć i grać muzykę i mam najlepszych na całym świecie przyjaciół" - pisze Iommi w jednym z ostatnich akapitów. Wiemy, co stało się później - zrealizowany reunion (bez Warda, ale podobno nie można mieć wszystkiego), gwałtowny renesans popularności Black Sabbath, ogromny sukces "13", kolejna trasa pod tym szyldem, która za kilka miesięcy zahaczy również o Polskę, wreszcie pokonana - wszystko na to wskazuje - choroba naszego bohatera. Co tu kryć, prawdziwy Iron Man z tego Iommiego, czy nie tak?   

Tony Iommi - Iron Man. Moja podróż przez niebo i piekło z Black Sabbath (opowiedziana TJ Lammersowi)
Tłumaczenie: Magdalena Mejs
Wydawnictwo Kagra, 2013
328 stron

Szymon Kubicki