Album "Kiedy byliśmy piękni" to gratka dla wszystkich fanów Bon Jovi, którym nie wystarczył film z 2009 roku o tym samym tytule.
Wyreżyserowany przez Phila Griffina film "When We Were Beautiful" powstał z okazji 25-lecia zespołu. Głupio byłoby zmarnować okazję do dodatkowego uczczenia tej rocznicy, nie ma się więc co dziwić, że w ślad za filmem w księgarniach pojawił się wypełniony mnóstwem zdjęć album, w przygotowanie którego również zaangażowany był Griffin oraz, rzecz jasna, muzycy Bon Jovi. Po czterech latach od zachodniej premiery, wydawnictwo SQN postanowiło uraczyć wreszcie polskich fanów zespołu polskojęzycznym wydaniem książki. Pora roku idealna, można więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że niejeden miłośnik - czy to aktualny, czy były (w tym być może i ci, którzy dziś wstydzą się do tego przyznać, ale zapomnieli powiedzieć o tym członkom rodziny) - znajdzie to całkiem ładnie prezentujące się dziełko pod choinką. Aktywni fani będą zachwyceni, pozostali - pewnie niekoniecznie.
Bon Jovi to specyficzny band, który przyciąga całe zastępy zarówno bardzo oddanych zwolenników i wiernych fanów, jak też przeciwników, prześmiewców, czy też - wedle popularnego dziś nazewnictwa - hejterów, choć w czasie, gdy wraz ze wzrostem popularności formacji zaczęto na nią wylewać wiadra pomyj, słowo to nie robiło jeszcze tak zawrotnej kariery jak dziś. Nie da się ukryć, że dla wielu - zwłaszcza dla tych, których raziło w latach '80 bezsensowne przypisywanie zespołu do metalowej stylistyki - Bon Jovi był synonimem muzycznego bezguścia, kiczu i wioskowego obciachu. Każdy prawdziwek zdawał sobie wówczas sprawę, że choćby wspomnienie publicznie tej nazwy skutkować może niechybną śmiercią towarzyską, którą odwrócić mogła jedynie błyskawiczna recytacja składu Kreator i dyskografii Venom za jednym zamachem.
W sumie nic dziwnego, bo piękni, długowłosi i - zdawałoby się - lepiej obsługujący suszarki niż instrumenty, muzycy Bon Jovi uosabiali wszystko to, z czym walczyły prawdziwie metalowe, niejednokrotnie stawiające na antyestetyzm kapele ze Stanów czy Europy. Świat Bon Jovi - a przynajmniej to, co przedostawało się na zewnątrz - był zawsze słodki, cukierkowy i idealny; tym bardziej idealny, im częściej na stronach Bravo doskonałą bielą, wzorcową robotą amerykańskich dentystów, błyszczały uśmiechy Jona i spółki. Wywrotowy, dziki, antysystemowy rock? Nie w wykonaniu Bon Jovi! Minęły dwie dekady i w sumie niewiele się w tym temacie zmieniło.
"Ludzie pytają, czy lubimy grać na stadionach, bo sami nie przepadają za dużymi koncertami, wolą te bardziej kameralne. Pieprzyć to! Ja bym chciał zagrać na pustyni. I sprzedać wszystkie bilety. I to nie raz." (Jon Bon Jovi)
"Kiedy byliśmy piękni" podtrzymuje tradycję prezentowania formacji w jedynym słusznym świetle i tylko w odpowiednio przycięty sposób. Komu to odpowiada, ten nie będzie albumem rozczarowany. Jest pięknie wydany, oprawiony w twardą okładkę i poddany starannej edycji oraz tłumaczeniu. Mnóstwo tu zdjęć, przeważnie koncertowych i pochodzących raczej z nowszego okresu, uzupełnionych tekstem, w którym o Bon Jovi, jego przełomowych momentach i drodze na szczyt opowiadają sami muzycy. Fani będą ukontentowani i z pewnością wyściskają Świętego Mikołaja.
"Nasze umiejętności są najważniejsze. Nie trafiliśmy tu przez przypadek. Każdego wieczoru dajemy z siebie wszystko. To się dzieje naprawdę, za każdym razem. Nie zagraliśmy nawet jednego złego koncertu" (Richie Sambora).
Czytelnicy nastawieni do kapeli bardziej sceptycznie z pewnością dostrzegą jednak, że w wypowiedziach Jona, Davida, Richiego i Tico dominują okrągłe słówka, unikanie kontrowersji za wszelką cenę i tendencja do zamiatania problemów pod dywan; choćby takich, jak te związane z alkoholizmem Sambory. Oficjalna narracja jest bowiem taka, że Bon Jovi to zespół braci (ów slogan powtarza się wielokrotnie), wspierających się i pomagających sobie nawzajem niezależnie od okoliczności (jak się mają do tego niedawne wydarzenia związane z rejteradą Sambory?), który na szczyt dotarł wyłącznie za sprawą ciężkiej pracy, kierowany przez wizjonera Jona Bon Jovi. Jona, który choć jest gwiazdą, pozostaje skromnym swojakiem, szczerze kochającym swych fanów. "Liczby nigdy nie miały dla mnie znaczenia. Nie potrzebuję pieprzonego poklasku. Nie potrzebuję tablicy pamiątkowej, chcę tylko robić to, co trzeba" - mówi Jon o najbardziej dochodowej trasie roku 2008, która przyniosła zespołowi wpływy przekraczające 200 mln dolarów. W świecie Bon Jovi wciąż jest bowiem słodko i akuratnie, a jeśli nawet w rzeczywistości jest inaczej, i tak się o tym czytelniku nie dowiesz.
Wszystkie te zastrzeżenia nie będą miały jednak większego znaczenia dla miłośników Jona i spółki. A przecież to oni przede wszystkim sięgną po "Kiedy byliśmy piękni", i to właśnie dla nich ten album wydano.
Bon Jovi - Kiedy byliśmy piękni
Wydawnictwo Sine Qua Non
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
192 strony
Szymon Kubicki