Springsteen & I
Gatunek: Rock i punk
Bycie fanem artysty to nie zawody sportowe, ale gdybym miał wybrać tych największych, postawiłbym na słuchaczy Bruce'a Springsteena.
Żeby ująć to precyzyjniej: szczególna jest w tym wypadku więź pomiędzy muzykiem a jego wielbicielami. Boss, mimo swojego pseudonimu, nie jest dla nich tylko panem z plakatu, nieosiągalnym bożyszczem, którego w najlepszym wypadku zobaczą kilka razy na koncercie. On ich kocha, wychodzi do nich na ulicę, podczas występów scenicznych zaprasza do siebie, tańczy i śpiewa z nimi, odbiera od nich kartki z sugestiami utworów i w trakcie seta płynnie dodaje kolejne piosenki. Bruce wie, że to fani są jego największym dobrem, śpiewa o nich i tylko dla nich, czuje się jednym z tych "zwykłych" ludzi. Tak zacieśnia się niezwykła więź, która utworzyła się blisko 45-lat temu.
Fani, z biorącym udział w przedsięwzięciu jako producent Ridleyem Scottem, postanowili przygotować film o Amerykaninie - "Springsteen & I". Idea tego obrazu jest dość prosta: kilkanaścioro wielbicieli talentu Mistrza z całego świata (w tym jeden z Polski) opowiada w nim w jaki sposób muzyka Bruce'a wpływa na ich życie, co dzięki niej się nauczyli, dlaczego jest dla nich ważna. Przy okazji opisują wrażenia z wizyt na koncertach czy też ze spotkań ze swoim idolem. Jako przebitki dominują fragmenty koncertów Bossa, także te, w czasie których - o czym była mowa - zaprasza publiczność do zabawy na scenie. Mamy więc przejętą fankę, z którą artysta zmysłowo tańczy, mamy sobowtóra Elvisa Presley'a, śpiewającego razem z Bruce'em. Widzimy uliczny występ Springsteena, podczas którego dołącza się do niego fan z gitarą akustyczną i wspólnie wykonują kilka jego utworów, ku uciesze dziesiątek ludzi zaskoczonych rozwojem sytuacji. Jest wzruszająco (jeden z fanów po prostu rozpłakał się na planie), bywa zabawnie (wspomniany występ "Elvisa"), albo całkiem życiowo, gdy okazuje się, że jedną z par połączyła miłość do muzyki autora "Born To Run".
Niemniej w filmie tym brakuje czegoś, co mogłoby przyciągnąć przed ekrany ludzi nie będących oddanymi wielbicielami Bruce'a. Owszem, niektóre fragmenty koncertów są unikatowe, ale tak naprawdę na rynku jest dostępnych tyle DVD z występami artysty, że nie jest to przewaga "Springsteen & I". Zbyt wielką część filmu zajmują "gadające głowy", przedstawione - w większości - w raczej niewyszukanej scenografii, wśród pamiątek związanych z idolem. Brak tu jakiegoś drugiego planu, większej historii spajającej całość. Może nawet trochę naciąganej - jak to było w przypadku chociażby "Sugar Mana" - ale przykuwającej uwagę postronnych.
Ciekawe są za to dodatki: pierwsza część to fragment koncertu Amerykanina w londyńskim Hyde Parku podczas festiwalu Hard Rock Calling w 2012 roku (to drugi koncert Springsteena na tej imprezie, pierwszy w 2009 roku uwieczniono na DVD "London Calling"), podczas którego m.in. zagrał z nim Paul McCartney. Druga to filmiki fanów przygotowane dla Bossa, zabawne opowieści o miłości do jego muzyki. Trzecia z kolei to spotkanie Springsteena z fanami. Gdyby tę ostatnią połączyć z głównym filmem, wiele zyskałby na wartości…
A tak "Springsteen & I" to obraz skierowany praktycznie tylko i wyłącznie do fanów muzyka. Usłyszą tu historię innych wielbicieli jego talentu, posłuchają znanych piosenek, wzruszą się i pośmieją. Reszta, obawiam się, że może się troszkę nudzić.
Tytuł: "Springsteen & I"
Produkcja: Mr Wolf & Ridley Scott
Reżyseria: Baillie Walsh
Obraz: 16:9
Dźwięk: Stereo/Dolby Surround
Napisy: tak (angielskie)
Jurek Gibadło