"Tak się trudno rozstać" śpiewa Marek Jackowski wraz z Anną Marią Jopek na otwarcie swojego ostatniego albumu. Na szczęście muzyk żegna się z nami w sposób nad wyraz przyjemny dla ucha.
Obawiałem się tej płyty. Wiecie, cała ta otoczka pod tytułem "Świadomy nadchodzącej śmierci Jackowski żegna się z przyjaciółmi, słuchaczami i ze światem", wynikająca zresztą - nie wiem, czy to koincydencja czy predykcja Marka - z faktu, że artysta zmarł trzy dni po zakończeniu nagrań, trochę mnie przygnębiała. Zapowiadało się bowiem na mdły, przepełniony szlochem album, który może zostałby zignorowany, gdyby nie wydarzenia z 18 maja.
I o ile ostatniego z moich przypuszczeń zweryfikować nie możemy, o tyle z ulgą muszę przyznać, że pozostałe się nie sprawdziły. Owszem, w wielu dźwiękach i tekstach, które słyszymy na krążku "Marek Jackowski" wyczuwamy atmosferę podsumowywania życia, ale takiego pogodnego, bliższego raczej wkraczaniu w "pewien wiek", niż zamykaniu wszystkich niedokończonych spraw przed wycieczką na tamten świat. To coś jak oświadczenie dojrzałego mężczyzny, doświadczonego w relacjach damsko-męskich ("Deszcz"), wiedzącego, co to prawdziwa przyjaźń ("Ulica miłości", "Miasto wzywa") oraz mającego świadomość, kim naprawdę warto być w życiu: "dobrym człowiekiem".
Pod względem muzycznym ta płyta to wycieczka przez wszystkie wcielenia Jackowskiego. Z jednej strony album jest przez to niespójny - dziwnie wyglądają umieszczone na jednym krążku: minimalistyczny, folkujący "Chciałbym dobrym być człowiekiem", knajpiana "Ulica miłości" i hardrockowy wykop "Przychodzisz odchodzisz". Z drugiej takie podejście pokazuje nam Marka w pełnej krasie i idealnie kompiluje jego karierę. Tym bardziej, że każdy z wymienionych utworów to rzecz niezwykle udana, chwytliwa, poruszająca i dająca do myślenia. Bardzo podoba mi się także blues rockowy hymn "Miast wzywa" oraz "Kraj" z tekstem napisanym przez Macieja Maleńczuka - fraza "tu przyszło mi się trudzić, a umierać tam" to wręcz genialne podsumowanie życia głównego bohatera płyty.
"Marek Jackowski" nie jest najlepszą pozycją w dorobku artysty i z pewnością po latach chętniej będziemy wracać do albumów Maanamu niż do niej, niemniej cieszy mnie jej lekkość. Obawiałem się przegięcia, tymczasem dostaję porcję zgrabnych piosenek, rad od przyjaciela/starszego brata/ojca, które są niczym klepnięcia w plecy dodające otuchy. Wzruszają nie z powodu śmierci Marka, ale życiową mądrością. Szacunek.
Jurek Gibadło