Całkiem możliwe, że najsłynniejsza obecnie konserwatorka polskiego big-beatu, czyli Ania Rusowicz, wcale nie chce się zamknąć na dobre w tym gatunku.
I dobrze, bowiem nie o to chodziło. Artystka wpadła na znakomity pomysł, by odkurzyć polskie brzmienia retro, a "Mój big-beat" stał się do tego pretekstem. Kontynuatorem tej myśli twórczej jest jej najnowszy album, "Genesis".
"Emade - i wszystko jasne" - to byłaby chyba najkrótsza recenzja, która jednocześnie najlepiej opisywałaby brzmienie "Genesis". Kto zna bowiem Piotra Waglewskiego, ten wie, że jego fascynacje oscylują wokół współczesnych rozwiązań z gatunku vintage - rocka, co silnie akcentuje choćby w Kim Nowak. Obsadzenie go w roli producenta "Genesis" okazało się genialnym pomysłem. Trudno wyobrazić sobie lepsze połączenie old-schoolowego big-beatu z vintage rockiem, który, choć nawiązuje do brzmień retro, jest na wskroś współczesny, bo łączy w sobie retro z nowoczesną falą rocka.
W takim duchu utrzymana jest więc cała płyta. Znajdziemy tutaj The Doors ("Tango śmierci"), The White Stripes ("Polne kwiaty"), znajdziemy tutaj sporo Breakoutu, wspomnianego Kim Nowak, ale co równie ważne, usłyszymy również Anię Rusowicz. To jest jej płyta, jej kompozycje i jej muzyka. Ale "Genesis" nie byłaby tak dobra, gdyby nie sztab fachowców, którzy pomogli artystce uzyskać taką jakość dźwięku. Vintage'owe brzmienia świetnie są tu wyeksponowane, wszystko jest klarowne, a jednocześnie rasowe i z pazurem. Tak powinny być nagrywane płyty!
Jak się okazuje, nie tylko w USA powstają porządne, rockowe albumy. My nie możemy co prawda pochwalić się taką tradycją w tym gatunku, jednak polski big - beat jest naszym dobrem narodowym, którego nie powinno się pomijać. Ania Rusowicz świetnie połączyła tradycję z nowoczesnością, trafiając prawdopodobnie zarówno do starszych słuchaczy, pamiętających doskonale tamte brzmienia, jak i do offowej młodzieży. "Genesis" śmiało mógłby stać się towarem eksportowym, to w końcu jedna z najlepszych polskich płyt ostatnich lat.
Kuba Chmiel