Marzenie Chemii spełniło się. Nagrali płytę poza Polską, w dodatku zagranicznie brzmiącą. Czy w związku z tym, ziściło się również marzenie ich fanów?
Jak wiadomo, wszystkim dogodzić się nie da. Jedni stwierdzą, że droga, którą poszła formacja jest odpowiednia, drudzy zaś zanegują owe stwierdzenie, licząc na kontynuację poprzednich albumów w języku polskim, z bardziej polskim brzmieniem. Poza zmianami w soundzie, który nijak ma się do poprzednich dokonań Chemii, doszło do roszad w składzie. Kluczowa zmiana miała miejsce za mikrofonem, Marcina Koczota zastąpił Łukasz Drapała. Z zespołu odszedł też gitarzysta, Zbigniew Krebs, którego zastąpił Maciej Mąka.
By nagrać "The One Inside", Chemia wybrała się aż do Kanady, zatem dość odważne, a zarazem konkretne rozwiązanie. Rejestracji materiału dokonali w The Warehouse Studios pod okiem Erica Moshera. Od strony produkcji i masteringu, album stoi na naprawdę wysokim poziomie. Całość brzmi klarownie, momentami aż za bardzo, wręcz sterylnie.
Brzmienie "nowej" Chemii umieściłbym gdzieś w rejonach post-grunge'u i hard rocka z paroma odskoczniami stylistycznymi, o których parę słów za chwilę. Momentami słychać echa twórczości Nickelback, Creed, czy chociażby Audioslave. Krążek dzielnie reprezentują trzy single, "Ego", "Bondage of Love" oraz "Hero". Najbardziej radiowy z nich wydaje się być ten trzeci. To ciekawie brzmiąca ballada, trochę nawiązująca do stylistyki Nickelback. Natomiast "Ego", na samym wstępie, za sprawą nośnych riffów i drapieżnego wokalu, prezentuje się jako jedna z lepszych kompozycji na "The One Inside". Wcześniej wspomnianych nawiązań do Audioslave doszukać się można w "B52", szczególnie jeśli chodzi o partie gitary.
Wróćmy do wcześniej wspomnianych odskoczni, za sprawą których album nie jest spójny stylistycznie. W "Everlasting Love", najlżejszym utworze na "The One Inside", pojawiają się funkowe zwrotki i klawiszowe przejścia. Utwór brzmi bardzo ciekawie, sprawdziłby się jako kolejny singiel. Kolejnym wyróżniającym się numerem jest "Fire". Od razu na myśl przychodzi mi alternatywny rock w stylu Kings Of Leon. Zatem Chemia reprezentuje dość rozbieżne style muzyczne, wplatając pomiędzy cięższe kompozycje lżejsze, balladowe klimaty. W ramach bonusu, zespół umieścił na krążku znajomą kompozycję "Letter" w minimalistycznej, klawiszowej, o wiele łagodniejszej wersji, niż ta z EPki "In the Eye".
Czy zmiany wyszły Chemii na dobre? Nie wiem, ale muszę przyznać, że dzięki ryzykownej, a zarazem odważnej decyzji, jaką było nagranie bardzo amerykańsko brzmiącej płyty, Chemia stanie się (o ile już nie stała) polską kapelą eksportową.
Wojciech Margula