Wydaje się, że coraz mniejsze wrażenie robią te wszystkie supergrupy, których w ostatnich latach mamy przesyt. Szczególnie w świecie dźwięków okołoprogesywnych ta tendencja staje się tyleż nieznośna, co mało efektywna.
Wychodzą z takich kooperacji albumy wirtuozerskie wprawdzie, ale raczej niestrawne; l'art pour l'art - jakby powiedzieli moderniści. Wizerunku nie poprawia również fakt, że w te projekty (nierzadko jedno-dwupłytowe) angażują się te same nazwiska. W przypadku Flying Colors mowa o Mike'u Portnoy'u, który po opuszczeniu macierzystego Dream Theater ma sporo wolnego czasu. Portnoy występował już przecież w Liquid Tension Experiment, był również inicjatorem powstania Transatlantic. Szczególnie ten drugi jest ważny, bo grał tam Neal Morse, zaproszony również w szeregi Flying Colors. Skład uzupełnili Steve Morse, najbardziej znany z występów w Deep Purple oraz Dave Larue (długoletni basista projektów Morse'a) i najmłodszy ze świty Casey McPherson (związany z mało u nas znaną alternatywną grupą Alpha Rev).
W takim składzie panowie wydali studyjny album "Flying Colors" (2012), a teraz wypuścili w świat koncertowe wydawnictwo "Live in Europe", dostępne w różnych wersjach, m.in. 2CD oraz DVD. Jeśli chodzi o wersję DVD, jest to zapis koncertu, który odbył się w holenderskim Tilburgu we wrześniu 2012 roku. Tu zaczynają się schody, bo zaraz po odpaleniu płytki człowiek ma wszechogarniające poczuje deja vu. Przypomnijmy koncertowy album grupy Transatlantic, zatytułowany - nomen omen - "Live in Europe", który nagrano dokładnie w tym samym miejscu. Gdy dorzuci się do tego obecność na scenie Neala Morse'a i Mike'a Portnoya oraz pewne podobieństwo stylistyki prezentowanego materiału, pachnie to tanią powtórką z rozrywki. Druga sprawa, że na scenie dzieje się raczej niewiele - instrumentaliści nie szaleją (może tylko Steve Morse czaruje solówkami), efekty wizualne też są niezbyt imponujące mimo całkiem potężnej sceny. Słowem: bardzo typowe wydawnictwo DVD, bez większych wzruszeń, ale - poza wizualnym podobieństwem do Transatlantic - nie ma też nad czym stękać.
Krążek zdecydowanie ratuje kwestia przecież najważniejsza, bo muzyka. Jakkolwiek panowie operują stylistyką niezwykle bliską rockowi neoprogresywnemu, to jednak bardzo daleko materiałowi Flying Colors do choćby Transatrantic. To dźwięki dużo bardziej przyjazne dla ucha, skoczniejsze, łatwiejsze w odbiorze, bliższe alternatywie niż progresji. Grupie muzyków udało się stworzyć niebanalne warsztatowo kompozycje zachowując przy tym niezwykle przebojowy, melodyjny (beatlesowy nawet) charakter. Na "Live in Europe" znalazły się wszystkie utwory ze studyjnego "Flying Colors" oraz po jednym kawałku z poprzednich grup każdego z muzyków. Znalazło się też miejsce na cover klasyka Leonarda Cohena - "Hallelujah", który w wydaniu McPhersona jest prawdziwym koszmarem wykonanym na modłę amerykańskiego hymnu podczas rozgrywek Super Bowl. Do tej pory pamiętamy, jak nasza Edyta Górniak w podobny sposób zaśpiewała Mazurka. Wersja 2CD "Live in Europe", to oczywiście jedynie fonia z występu w Tilburgu, skrócona dodatkowo o zagrany jako bonus na DVD "Space Truckin'".
Padło w tej recenzji sporo cierpkich słów, ale błędem byłoby ocenianie któregokolwiek wydania (2CD bądź DVD) negatywnie, bo "Live in Europe" broni się przede wszystkim fantastyczną muzyką, kolorową, niepozbawioną warsztatowej wirtuozerii a przy tym i przebojowości (linia basu z "Blue Ocena" wgniata w ziemię). Robi się jeszcze przyjemniej, gdy z głowy wywietrzeją porównania do Transatlantic, bowiem jeśli ktoś nie widział występu tamtej supergrupy w Tilburgu śmiało może sięgnąć po Flying Colors. Ja natomiast, mimo, że dostałem kupę fantastycznego, rewelacyjnie zagranego materiału, to jednak nie mogłem wyrwać się z permanentnego uczucia deja vu.
Grzegorz Bryk