Vista Chino

Peace

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Vista Chino
Recenzje
2013-10-02
Vista Chino - Peace Vista Chino - Peace
Nasza ocena:
8 /10

Nie ma Kyuss Lives!, jest Vista Chino, ale nazwa nie ma tu większego znaczenia, bowiem "Peace" wstydu swym twórcom nie przynosi.

Scenariusz powstania Vista Chino to historia o rosnącym w miarę jedzenia (i zaraźliwym) apetycie Johna Garcia na powrót do kyussowego poletka, ze zmianami nazwy, prawnikami (to w końcu amerykańska opowieść, a Amerykanie nawet po gazetę chodzą w asyście prawnika) i kolejną już kłótnią od dawna byłych przyjaciół. Zaczęło się trzy lata temu od trasy "Garcia plays Kyuss", w ramach której wokalista prezentował (całkiem fajnie zresztą) dorobek swej macierzystej formacji. Podczas gigu na Hellfeście na scenie, u boku Garcii, gościnnie pojawili się grający na tej imprezie z własnymi projektami Brant Bjork i Nick Oliveri. Musiało między nimi zaiskrzyć, skoro po kilku miesiącach panowie ogłosili powołanie do życia Kyuss Lives!, którego skład uzupełnił następnie gitarzysta z grupy Garcii - Bruno Fevery. Ekipa wyruszyła w kolejne wojaże, a w międzyczasie jej apetyt na studyjny krążek pod szyldem Kyuss Lives! skutecznie ochłodził pozew sądowy byłych kumpli z pustynnej załogi w osobach Josha Homme'a i Scotta Reedera. W jego wyniku zespół zmuszony został do zmiany nazwy. W ten sposób narodził się Vista Chino, który pod skrzydłami Napalm Records zaprezentował właśnie swój debiutancki album.

Próba wykorzystania szyldu Kyuss przez naszych bohaterów nie była najmądrzejsza i z daleka jechała koniunkturalizmem, więc w gruncie rzeczy dobrze się stało, że Amerykanie zostali zmuszeni do startu z wyzerowanym licznikiem. Wzięli to na klatę, tracąc zapewne część wpływów, jaka przypadłaby im w udziale w związku z utraconą, niewątpliwie bardziej rozpoznawalną marką, zyskując jednak zarazem większą sympatię słuchaczy, którzy nie lubią, gdy przypomina im się, że muzyka to biznes jak każdy inny. Co więcej, Garcia i Bjork, wbrew okolicznościom, zatytułowali album "Peace", niejako symbolicznie odcinając się od ewentualnych dalszych sporów i powstrzymując się od ataków na swych adwersarzy (samego Homme'a nie było na to stać, gdy kilka lat temu na "Lullabies to Paralyze" atakował Oliverego, zwolnionego wcześniej z Queens of the Stone Age). Swoją drogą, Nick 'Everybody Knows That You Are Insane' Oliveri pozostał sobą i choć zdążył zarejestrować na "Peace" większość partii basu, po raz kolejny odpłynął w siną dal, raz jeszcze zmuszając kumpli z Vista Chino do sięgnięcia po czterostrunowego najemnika.


Czy wszystkie te okoliczności odbiły się negatywnie na zawartości "Peace"? To zaskakujące, ale zupełnie nie. Zresztą ‘zaskoczenie’, i to bardzo pozytywne, to słowo klucz do recenzowanej płyty, która okazała się lepsza niż wskazywałyby wszelkie znaki na niebie i na pustyni. Lepsza niż ostatni, emerycki krążek QOTSA, którego każda sekunda naznaczona jest kryzysem wieku średniego zblazowanego pana Josha, i lepsza niż większość ostatnich poczynań muzyków zaangażowanych w Vista Chino. Dawno nie słyszałem tak przyjemnego, luzackiego i łatwo przyswajalnego materiału ze stylistyki, nazwijmy ją dla uproszczenia, okołopustynnej. Wbrew obawom, na "Peace" nie ma nawet śladu paraliżującego ciśnienia, jakie mogło wywołać kyussowe dziedzictwo. Owszem, panowie czerpią z niego do woli, czynią to jednak w sposób twórczy, traktując je jako bazę do swobodnych muzycznych wycieczek, które zabierają słuchacza w kolorowy i urozmaicony świat Vista Chino.

"Peace" płynie lekko i bezpretensjonalnie, bez względu na to, czy kapela prezentuje bardziej zwarte formy, czy odpływa gdzieś na przyjemnym haju. Krążek łatwo odkrywa kolejne warstwy i ma naprawdę sporo do zaoferowania. Amerykanie zadbali o to, by nadmiernie się nie powtarzać. Każdy utwór to odrębna historia, całość oparta została jednak na dobrze znanych fundamentach. Garcia nie stracił niczego ze swoich wokalnych walorów (w "Planets 1 & 2" wspiera go Brant Bjork), nie mówiąc o bębnach Bjorka, niezmiennie nadających muzyce odpowiedniego kolorytu. Jego prosty, ale bazujący na groovie sposób gry i charakterystyczna mgiełka, skonstruowana z gęsto pracujących talerzy, którą Brant serwuje już na sam początek w "Dargona Dragona", to jedna z największych zalet albumu. Trzeba też oddać sprawiedliwość Fevery'emu, który stanął na wysokości zadania, prezentując szeroki wachlarz możliwości. Dziesiątki zagranych koncertów, wypełnionych repertuarem Kyuss, pomogły mu idealnie wpasować się w ekipę i bezbłędnie wczuć w klimat.

Trudno zgadnąć, czy Vista Chino na dłużej zagości na scenie, bowiem zespoły, w które dotychczas angażował się Garcia, raczej nie funkcjonowały zbyt długo. Jeszcze trudniej przewidzieć, czy "Peace" ma szansę na stałe wpisać się w kanon gatunku. Na pewno list przebojów nie zdobędzie, odnoszę też wrażenie, że to mimo wszystko propozycja dla tych mocno wtajemniczonych w tzw. pustynne granie. Tak czy owak, wydaje się, że czas zagra na korzyść "Peace", i dobrze będzie za jakiś czas ponownie zanurzyć się w te dźwięki.

Szymon Kubicki