No i jak polski rock ma być na szczycie, kiedy w naszym kraju rodzą się kolejne mało oryginalne kapele w rodzaju Jackknife?
Gdym nastolatkiem się stawał, trafiał mnie szlag, że starszyzna plemienna non stop prawiła mi nad głową, że "kiedyś u nas to była muzyka" i że "dzisiaj już nic ciekawego w rocku się nie dzieje". Kilka (naście) lat później z bólem przyznaję im rację: większość naszych młodzian grzeje kotleta.
Nie inaczej jest z Jackknife - na ich "Echokardii" nie ma ani oryginalnej, ani nawet modnej muzyki, o przebojowości wolałbym nie mówić. Zgrane melodie, aranżacje (słychać echa całej czołówki polskiego rocka, od Heya z początku wieku, na Comie skończywszy), układy: łagodna zwrotka-mocny refren, liryki obracające się ciągle w rejonach, które nie tylko poruszano, ale pisano o nich przy użyciu podobnego zestawu słów. "Stojąc przed lustrem swojej twarzy się przyglądam", "Kolejny raz przychodzisz do mnie, za tobą ściana naszych wspomnień" itd. Itp. Kuriozum stanowi dla mnie liryk do "Jami", w założeniu zadziorny, trochę punkowy, będący czymś w rodzaju naplucia w twarz personie zdecydowanie niesympatycznej. Gdy jednak owa postać posłucha sobie częstochowskiego rymu "Zapatrzony w siebie człowieku niszczysz ludziom ich życie/ Przestań w końcu żerować. Na upadek twój liczę skrycie" roześmieje się w głos i to bynajmniej nie z powodu swojej podłej natury. Raczej dlatego, że mamy tu idealny przykład Nosowskiego "piosenka musi posiadać tekst"…
Ale nie ma co się już pastwić na tą kapelą, poszukajmy dobrych stron. Niech będzie nią wokalistka, Ola Polnicka. Panie niby już dawno nam się wyemancypowały, ale to jednak wciąż samce rządzą za polskimi "mikrofonami rockowymi", tym bardziej cieszy obecność dobrze śpiewającej dziewczyny. Najlepiej idą jej średnie i wyższe rejestry, podoba mi się, gdy dorzuca piachu do wokalu, nawet gdy mozolnie próbuje wbijać na dźwięki ekstremalnie wysokie, z którymi niekoniecznie sobie radzi ("Żyjesz w pokoju", "Moja siła"), to jednak robi to szczerze, dobrze oddając klimat piosenki.
Jackknife mają też nielichego basistę, Jakuba Staniszewskiego, który a to sprawnie podbije mocniejsze fragmenty (choćby w "Nocy"), albo popisze się zabawami w stylu… Tima Commerforda ("Ciężar istnienia"). Widać, że chłopak ma pomysł na siebie, że próbuje czerpać z różnych nurtów i po swojemu łączyć te wszystkie wpływy w jedną całość.
Jednak nie o wybitne partie basu w muzyce takiej, jak ta zamieszczona na "Echokardii", chodzi. Tu trzeba boskiego pierwiastka, który odróżni kapelę chcącą sobie pograć u taty w garażu od artystów zdolnych porwać tłumy, być dla kogokolwiek autorami ważnymi i szanowanymi. Jackknife z pewnością dobrze się ze sobą bawią, na pewno mogą sprawić, że na koncertach ludzie sobie poskaczą (podpowiem: tak działa nieomal każda przesterowana partia gitary). Cóż jednak z tego, skoro w realnym muzycznym życiu jest to zespół zupełnie bez tożsamości.
Jurek Gibadło