W oceanie muzycznych inspiracji zanurkowali muzycy Scorpion Child. A może nie był to ocean tylko teksańska rzeka Kolorado?
Tegoroczni debiutanci pochodzą z Austin, a więc jeśli szukali natchnienia to być może właśnie nad kolorową rzeką, bo i też pierwszy album Scorpion Child ma w sobie sporo koloru.
Nad dziewięcioma premierowymi kompozycjami zespołu roztacza się aura szeroko rozumianej muzyki lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia: hard rock, krautrock, blues, psychodelia, podobno też punk, jazz i hardcore. Nie mam pewności co do tych trzech ostatnich, ale skoro autorzy "Scorpion Child" twierdzą, iż to wszystko zmieściło się w ich debiucie, to nie mam powodu aby im nie wierzyć. Tym bardziej, że mówiąc o pierwszym albumie zespołu z Austin trudno o jakąś błyskotliwą refleksję. Z jednej strony podążając za kolejnymi utworami nie opuszczało mnie wrażenie w stylu: "hej, czy my się nie znamy?", z drugiej zaś chciałem wędrować dalej i dalej. Coś niezwykle magnetycznego wydobywa się spod instrumentów muzyków Scorpion Child. Album pomimo swej w gruncie rzeczy reminiscencyjnej roli wnosi też całą masę rockowej świeżości. To tak jakby czterdzieści lat później odkryć, że gdzieś tam kiedyś światem muzyki rockowej władali Zeppelini.
Londyńska legenda to oczywiście główne skojarzenie jakie przychodzi po odsłuchu debiutu Scorpion Child. Nie może być inaczej skoro dwa najbardziej "zeppelinowskie" utwory znalazły się na otwarciu i zamknięciu krążka. Chodzi oczywiście o "Kings Highway" oraz "Red Blood (The River Flows)", utwory w sensie ich struktury bardzo różne, odzwierciedlające niedościgniony wachlarz w myśli kompozycyjnej Led Zeppelin. Do tych wyścigów próbuje też stawać Scorpion Child. Na razie w pogoni za geniuszem. Drugie naturalne skojarzenie to wokalista Aryn Jonathan Black. Media przypięły mu już łatkę Roberta Planta. To wielki komplement i zarazem ilustracja możliwości tego uzdolnionego wokalisty, jednak mr Black już na początku swojej kariery będzie musiał nosić na plecach bagaż legendy, którego przecież nigdy uczciwe nie udźwignie.
A gdyby tak uwolnić się od tych porównań, to muzyka zawarta w debiucie Scorpion Child wcale nie jest mniej interesująca. W towarzystwie dużej ilości zadziornych riffów i sporadycznych solówek gitarowych oraz fajnie wyodrębnionych popisów perkusisty, a więc w hard rockowym mięsie, znalazła się grupa patentów, która pozwala nabrać prawdziwej wiary w muzyków z Austin. Niesamowicie zabrzmiały absolutnie psychodeliczne fragmenty w "Salvation Slave". To tak, jakby spadać z przepaści, powoli za każdym pociągnięciem struny Chrisa Cowarta. Z kolei w takim "Antioch" aż prosi się o szklankę lokalnego teksańskiego trunku. Ten utwór to jeden z najbardziej klimatycznych rockowych kawałków Scorpion Child. Na pozór leniwy, nawet niechlujny, a przy każdej minucie urastający do wielkiego gitarowego finału. Dałem się również porwać kawałkowi, który z powodzeniem mógłby trafić na hard rockowe sztandary. Wszak "In The Arms Of Ecstasy" to przede wszystkim manifest. Kilka galopujących riffów, szybkie tempo i świetna solówka gitarowa. Klasyka gatunku, która posiada w sobie tyle mocy, aby rozbić niejeden XXI-wieczny mur. Lokalni hard rockowy trzęsą się przy tym numerze!
Takich niuansów na debiutanckim krążku Scorpion Child jest więcej. Każdy z premierowych numerów ma w sobie dużo ze starej szkoły. Nie tylko wziętych od klasyków gatunku, ale sporo tu też samodzielnych starań muzyków. Nekromantów rocka. Podejrzewam, że szczególnie zachwycone tym dziełem będą osoby wychowane na muzyce przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, bo oto mają okazję odkrywać na nowo samych siebie. To również szansa dla kolejnych pokoleń aby zasmakować nieco klimatu czasów minionych. I choć nie chciałbym naginać rzeczywistości, brnąć w sentymenty, to dzieło kwintetu z Austin nie pozwala mi myśleć inaczej niż jako o muzycznym wehikule czasu. Ten krążek brzmi tak, jakby świat miał nagle zwolnić i jeszcze raz uformować się na rockowych podwalinach, które przecież ukształtowały współczesną scenę.
Dochodząc do podsumowania odnoszę wrażenie iż ostatnimi czasy nastała dobra koniunktura dla hard rocka. To kolejna przesłanka, która może zdecydować o sukcesie Scorpion Child. Zespół nie wybroni się od porównań z największymi, ale czy nie jest to czasem dobra metoda aby raz jeszcze nakręcić cały świat na rockową spiralę? Wierzę, że z teksańskiej Kolorado wypłynęło właśnie pięć wielkich talentów i o Scorpion Child jeszcze usłyszymy!
Konrad Sebastian Morawski