VooDoo Highway

Showdown

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy VooDoo Highway
Recenzje
2013-06-19
VooDoo Highway - Showdown VooDoo Highway - Showdown
Nasza ocena:
7 /10

VooDoo Highway to kolejny z młodych zespołów, którego członkowie inspiracji szukają w latach nigdy nie poznanych, bo żaden z nich nie był jeszcze nawet w planach, gdy Deep Purple czy Uriah Hepp nagrywali swoje największe arcydzieła.

Nieprzypadkowo te dwie kapele pojawiają się w zestawieniu z formacją VooDoo Highway, bowiem debiutancki album młodych Włochów, "Broken Uncle's Inn" (2011), pełnymi garściami czerpał z dokonań twórców "In Rock" (1970) oraz Micka Boxa i Davida Byrona. Tyle, że wszystkie numery miały znacznie prostszą fakturę, były totalnie bezpretensjonalne, nastawione na scenicznego kopa, chociaż pojedynki między gitarą a organami Hammonda w niektórych utworach naprawdę przypominały te pomiędzy Lordem i Blackmoorem. W każdym razie "Broken Uncle's Inn" był pozycją cudownie oldsqulową, tworzoną z tęsknoty i dla tęskniących - zupełnie jak Rival Sons i The Answers tęsknią za Led Zeppelin, Wolfmother za Black Sabbath a Imperial State Electric ogólnie za epoką.

Na swoim drugim albumie "Showdown" VooDoo Highway jeszcze bardziej poszerzyli horyzonty muzyczne, bo prócz wspomnianych Deep Purple i Uriah Hepp słychać tu Yes (drabinka w "Fly To The Rising Sun", refreny z "Could You Love Me" czy "Church of Clay"), Rush, Budgie, Nazareth czy kilka innych kapel o hardrockowym rodowodzie z przełomu lat '60 i '70. Włosi jednak totalnie pozbywają się ze swoich utworów dłuższych partii instrumentalnych i stawiają całkowicie na melodie, czad, rockowe szaleństwo - "Fly To The Rising Sun" to przecież hicior jakich mało.

Dużo tu świetnych riffów, krótkich, ale treściwych solówek, gnającej dziko do przodu sekcji rytmicznej oraz świetnych wokali momentami przywodzących nawet na myśl hard rockowe numery z kolorowych lat '80 ("Wastin' Miles"). Wokal to zresztą też w VooDoo Highway istotna i charakterna sprawa, bo Federico Di Marco, odpowiedzialny w całości za gardłową stronę muzyki sytuuje się niebezpiecznie blisko wysokich rejestrów Geddy'ego Lee (Rush) i Burke'a Shelley'a (Budgie), a momentami nawet Jona Andersona (Yes). Szkoda tylko, że autentycznie nowego materiału jest na "Showdown" ledwo pół godziny i sześć minut plus bonusy w postaci "Till It Bleeds" oraz "Broken Uncle's Inn" w rzeczywistości będące piosenkami z debiutanckiego albumu - chociaż z drugiej strony wspomnijmy, że takie Budgie czy Nazareth, też długością krążków specjalnie nie rozpieszczały, jesteśmy przecież w czasach winyli.


W moich oczach "Showdown" sytuuje się trochę niżej niż poprzednie "Broken Uncle's Inn". Głównie ze względu na spójność materiału, bo o ile tam miało być Deep Purple, tak tutaj jest już praktycznie wszystko i momentami to nieco za dużo. Niemniej "Showdown" capi starym rockowym graniem na kilometr, jest prawdziwy czad i klimat tamtej muzyki, a to chyba w takich projektach najważniejsze. Jeśli w kimś płynie rock'n'rollowa krew, to pokocha i VooDoo Highway.

Na zakończenie jeszcze akapit "in memoriam". Kiedy w moje ręce trafiło promo tego krążka (ot prosty kartonik, bez nazwisk czy istotnych informacji) od razu rzuciła mi się w oczy charakterystyczna okładka - charakterystyczna oczywiście dla artysty, który ją stworzył, a którego nazwisko zgadłem bezbłędnie. Niepodrabialny odcień błękitu w tle, przestrzeń jako pustkowie, obowiązkowy element owalny, który buduje symetrię okładki oraz wątki surrealistyczne - wszystko to cechy kanoniczne twórczości owego artysty. I chociaż rzeczywiście nie jest to największa z prac zmarłego w kwietniu 2013 roku Storma Thorgersona (jednego z najwybitniejszych twórców okładek - współpracującego choćby z Pink Floyd, Led Zeppelin czy Peterem Gabrielem), to warto odnotować, że jedna z ostatnich obok grafiki do "Opposites" zespołu Biffy Clyro. Jako, że "Showdown" trafiło akurat do mnie, a wiele z krążków niezwykle dla mnie istotnych zdobiły grafiki Thorgersona, to niniejszą recenzję jemu właśnie dedykuję.

Grzegorz Bryk