Album "Beyond The Frontier" myślenickiego HellHaven to bodaj jeden z najlepszych polskich art-rockowych debiutów ostatnich lat.
Panowie pojawili się praktycznie znikąd, bo ostatnie wieści od zespołu pochodzą z roku 2010, gdy w internecie umieszczono EPkę "Art For Art's Sake". Tyle, że wspomniany materiał, choć z obecnymi elementami artowymi, trzeba było zaliczać jednak do raczej cięższych brzmień. Warto mimo to sięgnąć pamięcią w tamte czasy, chociażby po to, by zaobserwować jak wielki krok do przodu poczyniła kapela - począwszy od umiejętności instrumentalistów, poprzez znacznie dojrzalszą kompozycję, aż po możliwości wokalne Sebastiana Najdera, który wraz z "Beyond The Frontier" stał się jednym z najjaśniejszych punktów charakterystycznego stylu HellHaven.
Dwa lata milczenia i zespół pojawia się nie dość, że z debiutanckim krążkiem, to dodatkowo z fantastycznym materiałem na nim wypalonym. Cała przygoda zaczyna się od pierwszej części instrumentalnego "Beyond The Frontier", gdzie prócz stałego składu HellHaven pojawia się prezydent USA, John Kennedy, a raczej jego przemowa wkomponowana w utwór. Zrazu przypomina się jeden z najpiękniejszych polskich koncept-albumów "Broken Hopes" krakowskiego Albion, na którym zdrowo pokrzykiwał Hitler, tak zresztą genialnie parodiowany przez Chaplina, którego przemowa z "Dyktatora" pojawia się z kolei w drugiej, zamykającej album części "Beyond The Frontier".
Jeszcze bardziej intertekstualnie robi się przy okazji "About Reading and Writing", bo tekst utworu jest w rzeczywistości cytatem z Fryderyka Nietzschego (konkretnie z "Tako rzecze Zaratrustra" - na całe szczęście w wersji anglojęzycznej) - i przy okazji tego faktu do łask wraca ubiegłoroczne EP rzeszowskiego From Afar, bo i nad tamtym materiałem duch Nietzschego unosił się permanentnie. Na koniec jeszcze trochę łaciny w "Hesitation", gdzie skądinąd znane "Sic semper tyrannis" ("Śmierć tyranom") przekształca się w booklecie na "Sic semper tyrranis", ale to już szczegół, bo i kto by się przejmował literówkami w wegetujących językach.
Najważniejsze, że wszystkie te odniesienia i sentencje zostały uzbrojone w potężną muzykę, bo czego my na "Beyond The Frontier" nie mamy. Przede wszystkim rzuca się w uszy potężny miszmasz stylistyczny, gdzie od typowo artowych fragmentów przeskakujemy na grunt heavy/thrash metalu, a nawet i bardziej ortodoksyjne podgatunki tychże. Balladowe partie jak za pstryknięciem palców zamieniają się w zwierzęcy growling, a niemalże solowe popisy wokalne po chwili przekształcają się w chóralne przyśpiewki, śpiew koresponduje z melorecytacjami. Metal łączy się tu z rockiem, a momentami nawet folkiem, takim w klimatach bardziej pogańskich ("Traum of Mr. Twain Part II"). HellHaven robią również wycieczki w kierunku operowej groteski ("Hesitation"), a i lekki posmak szaleństwa jest tu obecny niemal bez przerwy (śmiechy, krzyki, szepty, horrorowe zaśpiewki, kołysankowe melodie). To wszystko tylko na gruncie wokalnym, udowadniając przy okazji, jak potężną robotę zrobił Sebastian Najder - wokalista niezwykle plastyczny, a przy tym charyzmatyczny, bo odgrywający swoim śpiewem różne role, stając się tym samym aktorem w historii "Beyond The Frontier".
Jeśli zaś idzie o resztę, to jak wspomniano, rock łączy się tu z partiami metalowymi, ballady z potężnymi riffami - trochę jak w Opeth, a wszystko to jednak w stylistyce art-rockowej. Mamy tu i gitarowe warkocze rodem z King Crimson, toolową atmosferę, psychodelię gdzieś z okresu "Soucerful of Secrets" Pink Floyd, nawet od czasu do czasu usłyszymy gilmourowe solówki. Najlepsza jednak jest charyzma kompozycyjna, nagłe zmiany napięć i środka ciężkości w utworach, ich "maniakalność" i nieobliczalność - taki na ten przykład "Hesitation" ma w sobie tyle zwrotów i muzycznych konceptów, że inne grupy zrobiłyby z tego materiału całą płytę, a przejście około drugiej minuty "Paper Swan" powinno posłużyć za przykład hipnotyczno-transowego grania; na koniec, któż spodziewałby się, że w takim "Perkarion" pojawi się namiętna rozmowa dwóch par skrzypiec? Dodatkowym plusem, już na etapie realizacji, jest surowe brzmienie materiału - partie ostrzejsze śmierdzą metalowym podziemiem, nikt tu nie gładzi, nie poleruje, jest ostro jak na kasetach metalowych kapel i za taką produkcję należą się ogromne brawa dla Ryszarda Kramarskiego (album nagrano w Lynx Music).
HellHaven stworzyli doskonały materiał, nad wyraz dojrzały jak na debiutantów, pełen wspaniałych konceptów i zmian napięć oraz natężenia ciężkości brzmienia. Całość złożyła się na jeden z najlepszych artowych debiutów ostatnich lat, do tego cechujący się stylem, jakiego w Polsce się raczej nie prezentuje, a i zachód niewiele ma takich kapel jak HellHaven, szczególnie tak surowych, ale przy tym i atmosferycznych. Dodatkowy punkcik dostaje myślenicka grupa za grafiki zdobiące krążek, które namalowała Monika Piotrowska, widocznie bardzo zafascynowana motywem danse macabre. Wspaniałe dzieło, tym bardziej zaskakujące, że debiutanckie - oby jak najwięcej słuchaczy się z nim zapoznało i prędko doceniło!
Grzegorz Bryk