Z cyklu zrób to sam: jak zostać Satrianim prawie nie ruszając się z domu?
Szczęśliwie dożyliśmy czasów, w których młodzi muzycy, aby nagrać nieźle brzmiący album, nie muszą napinać się na wielotysięczne wydatki, ani jeździć na drugi koniec Polski do jakiegoś sensownego studia. Wszystko można zrobić w domu, tudzież miejscówce okolicznej - jakość nie będzie wiele gorsza, a zaoszczędzony grosz ucieszy.
Z podobnego założenia wyszedł gitarzysta Marek Jabłoński z Łodzi. Ukrywający się pod pseudonimem MaroMaro chłopak to postać ciekawa nawet bez odpalania płytki - raczy nas ciekawą szatą graficzną, trochę kiczowatą wlepką wewnątrz opakowania i dziwnym opisem na last.fm. Nie wiem, czy sam za niego odpowiada, ale proponowałbym zamieszczoną tam historyjkę lekko "apgrejdować" - o ile moje spaczone poczucie humoru pozwala się uśmiechnąć podczas czytania owej, tak - odnoszę wrażenie - pozostałym niekoniecznie musi się podobać. Wszak, to stwierdzam już po przesłuchaniu "The Inter-Galactic Jaunt", materiał nie jest skierowany do fanów Braci Figo Fagot czy Łba Prosiaka, ale raczej do miłośników nieco ambitniejszego grania, niekoniecznie z przymrużeniem oka.
MaroMaro inspiruje się bluesem, funkiem, heavy metalem, a nawet The Prodigy, jednak gdybyśmy musieli na siłę go przypasowywać do jakiegoś stylu, ja obstawałbym przy progresji wszelakiej. Debiutancki krążek łodzianina wypełniają kompozycje o nieoczywistej strukturze, z akcentami rozkładanymi jak na płytach zespołów prog-rockowych. Natomiast zmysł melodyczny i do zagrywek sześciu strun, czerpie wyraźnie od Joe Satrianiego - popisówka w "Eclipse" niesie ze sobą podobne sekwencje dźwięków, co u mistrza, zbliżone użycie przesterów i charakterystyczne poczucie mocy.
Właśnie - moc. "The Inter-Galactic Jaunt" to album o bardzo zróżnicowanym klimacie, od spokojnych, rozpływających się w przestrzeni dźwięków, do potężnych uderzeń. I to właśnie te ostatnie bronią się najlepiej. Gdy słyszę brud i mrok "Entering The Black Hole", drapieżną końcówkę "Venomus Storm" czy wściekły "Meteorun", już wiem, w jakiej odsłonie chciałbym w przyszłości słuchać kolegi Jabłońskiego. Fragmenty spokojniejsze (np. "Traveling Stars" czy "Time Compression Comprehension") też mi leżą, ale generalnie gdy moc jest z Markiem, wtedy na jego debiutanckiej płycie robi się najciekawiej.
Frapujący to krążek, zdecydowanie ciekawszy, niż spodziewałem się po materiałach, jakie znalazłem przed jego przesłuchaniem. Zastanawiam się, czy MaroMaro wyjdzie z nim do ludzi i życzę sobie usłyszeć odpowiedź twierdzącą.
Jurek Gibadło