C’mon Take On Me
Gatunek: Rock i punk
Szwedzka formacja Hardcore Superstar, po trzech latach ciszy wraca z nowym krążkiem zatytułowanym "C’mon Take On Me".
Ta nieco dłuższa niż zazwyczaj przerwa chyba dobrze zrobiła chłopakom, bo brzmią trochę jakby… doroślej.
Po latach zmian muzycznych i wizerunkowych Hardcore Superstar wylądowali wreszcie w jakimś konkretnym punkcie swojego istnienia i wypuścili na świat przyzwoity, stworzony od początku do końca ciekawy album. Ciekawy o tyle, że łączy w sobie styl odrobinę niedojrzałego, chłopięcego glam rocka z potężnymi riffami i momentami wręcz heavy-metalowym waleniem po garach. Tak, tak! To wszystko można znaleźć na tej płycie, co w połączeniu z wokalem Jocke Berg’a, którego maniera przypomina często Alice Coopera, tworzy prawdziwą mieszankę wybuchową.
Oprócz plastelinowego i zupełnie nie pasującego wstępu, który z jakiegoś powodu zyskał nawet swój tytuł i został wyodrębniony jako pierwszy utwór, materiał zdecydowanie może przyprawić o tupiącą do rytmu nogę. Kiedy już przebrniemy przez ten początek, na dzień dobry otrzymujemy solidną dawkę ciężkiego, acz melodyjnego grania w tytułowym "C’mon Take On Me". Potem zwalniamy, ale nie drastycznie. Przez kolejne 3 kawałki robi się coraz to bardziej delikatnie, momentami nawet sielankowo. No i cóż, tak właśnie pewnie miało być. Nie zrażam się, brnąc z lekkim trudem przez zabarwione radiowo "Above The Law" oraz "Are You Gonna Cry Now" i dochodzę do "Stranger of Mine". Tutaj pojawia się szok. Ciekawa, klimatyczna, a przede wszystkim nie zmanierowana ballada, która na dodatek momentami (tylko proszę bez linczu) naprawdę przypomina "Civil War" Guns’ów.
Na drugiej połowie krążka formacja spuszcza z tonu i powoli przestaje zaskakiwać. Utwór po utworze umyka nam w swojej prostocie, stałej rytmice i coraz mocniej dającej się odczuć infantylności brzmienia. Pod koniec - solidnym rockowym kopniakiem uwagę przykuwa "Too Much Business", którym chłopaki przypominają o swoim brudnym obliczu. I to mi się podoba.
Wydawałoby się, że Hardcore Superstar to zespół, który może się albo podobać bardzo, albo wcale. To jednak zależy od podejścia. Nie jest to nic skomplikowanego, nie ma tu wyrafinowanych i zaskakujących kunsztem zagrywek, ale to dobrze. Nie ma sensu się ich tu doszukiwać, bo zupełnie nie o takie rzeczy tutaj chodzi. Tę muzykę po prostu trzeba lubić, słuchać i cieszyć się nią.
Maciej Barski