"Men Singing" to drugi album w dyskografii grupy Henry Fool, warto też dodać, że wydany po dwunastu latach od debiutu - wcześniejsza pozycja zespołu, zatytułowana po prostu "Henry Fool" ujrzała światło dzienne w zamierzchłym roku 2001.
Nowy materiał Tima Bownessa (współzałożyciela, wraz ze Stevenem Wilsonem, projektu No-Man) i Stephena Bennetta (uzupełniającego chociażby koncertowy skład No-Man) powstawał podobno od roku 2006 aż po październik 2012. Muzyka w tym czasie stopniowo ewoluowała, nabierała właściwego kształtu, a skład grupy uzupełniali kolejni muzycy - szczególnie istotna jest tu obecność Phila Manzanery (Roxy Music), który pierwszy raz od czasów występów we wczesnych latach siedemdziesiątych z Quiet Sun chwycił za gitarę by grać jazz-rock z prawdziwego zdarzenia (na nowym albumie Henry Fool udzielił się w "Everyone In Sweden" i tytułowym "Man Singing"). Dodatkowo uzbroili się panowie w mastering Andy'ego Jacksona (inżyniera dźwięku Pink Floyd) i Jarroda Goslinga, który prócz miksu odpowiedzialny jest również za szatę graficzną, w tym rewelacyjną, surrealistyczną okładkę, przypominającą czasy, gdy grafiki zdobiące albumy wykonywane były z pietyzmem i uznawane za rodzaj sztuki.
Ostatecznie muzycy na "Men Singing" zaprezentowali słuchaczom cztery utwory (dwa sześcio- i dwa trzynastominutowe) klimatem i brzmieniem sięgające gdzieś w rejony Soft Machine (szczególnie albumu "Fourth" - 1971), The Mahavishnu Orchestra oraz Gong z okresu "Gazeuse!" (1976) - generalnie fani progresywno-jazzowej sceny Canterbury będą się tu czuli jak w raju. Przyjdzie nam więc wysłuchać czterdziestu minut instrumentalnego progresywnego rocka wymieszanego z fusion i dźwiękami psychodelicznymi, a wszystko to w stylu sięgającym korzeniami do przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dodać warto, że materiał jest to jak najbardziej udany i prócz świetnych gitar, atmosferycznych klawiszy i niezłej sekcji, niesamowite wrażenie robią solówki Myke'a Clifforda, odpowiedzialnego na płycie za partie saksofonów oraz fletów, będące bodaj najwspanialszym elementem na "Men Singing" - to one bowiem czarują najmocniej pełnymi napięć i nastrojów melodiami. Przy okazji materiał doskonale sprawdziłby się na koncertach, gdzie muzycy nieograniczeni czasowo mogliby już spokojnie dać się ponieść dźwiękom i pokusić o żywiołowe improwizacje.
Album Henry Fool to oczywiście wysmakowana muzyka skierowana do konkretnego, wyrobionego i osłuchanego w tego typu klimatach odbiorcy. Nie mamy tu wprawdzie do czynienia z jakimś objawieniem w świecie progresji oraz jazz-rocka, wręcz przeciwnie - Bowness, Bennett i spółka raczej cofają się do najlepszego momentu w historii gatunku; ale krzepiący jest sam fakt, że tego typu dźwięki są grane i wydawane nawet w czasach nam współczesnych. Istnieje bowiem potrzeba podobnej muzyki, nawet jeśli nie dla olbrzymiej grupy odbiorców, to myślę, że jednak całkiem pokaźnej. Dlatego wielbiciele starej progresji i jazz-rocka powinni czym prędzej "Men Singing" posłuchać, w moim odtwarzaczu ta płytka pokręci się jeszcze długo!
Grzegorz Bryk