Spirits Of The Western Sky
Gatunek: Rock i punk
Justin Hayward czyli "głos" zespołu The Moody Blues po długiej, bo trwającej aż 17 lat, przerwie wydał swoją kolejną solową płytę.
Album wypełniony jest ciepłymi, delikatnymi, melodyjnymi utworami, w których niepodzielnie króluje charakterystyczny i natychmiast rozpoznawalny wokal Justina Haywarda. Zdecydowana większość kawałków została ozdobiona bardzo tradycyjną aranżacją z pięknie słyszalnymi gitarami akustycznymi i bogatą sekcją instrumentów smyczkowych (w zasadzie orkiestrą). Świetnie wypada pod tym względem zwłaszcza "The Eastern Sun". W "On The Road To Love" możemy posłuchać wokalnego duetu z Kenny Logginsem. Generalnie, to co proponuje Hayward na swojej najnowszej płycie to klimatyczny pop, czasem tylko wpadający w pop-rock, ale jest też kilka utworów utrzymanych w stylistyce country ("It’s Cold Outside Of Your Heart", “What You Resist Persists"). Przyjemnie zagrane z całym arsenałem instrumentów i brzmień charakterystycznych dla tego gatunku stanowią miłe urozmaicenie programu albumu. Trudno jest mi wskazać najciekawsze utwory, bo poziom kompozycji jest wysoki i bardzo wyrównany. Obok wyżej wymienionych najbardziej przypadły mi do gustu "In Your Blue Eyes", "One Day, Someday" i "In The Beginning".
"Spirits Of The Western Sky" to ponad godzina muzyki, ale jest to bez wątpienia bardzo przyjemnie spędzony czas. Niezwykle kojąco działają dźwięki płynące z głośnika, uspokajają i wyluzowują. Zapomina się o tym wszystkim co się wokół dzieje. Naprawdę dobrze się słucha tego materiału, ale do czasu, bo nagle, jak grom z jasnego nieba przerywając błogi nastrój, atakuje słuchacza toporna muzyka dyskotekowa, taki współczesny dance czy jak to się nazywa. Po mojemu to zwykłe "enc, enc, enc", bo taki właśnie jest "Out There Somewhere". Nie mam pojęcia, co Haywardowi strzeliło do głowy, aby taką rąbankę umieścić na krążku. Czyżby chciał zostać stałym gościem muzycznych telewizji albo zaskarbić sobie względy najmłodszych słuchaczy? Jakby tego było mało, utwór ten katuje słuchacza po raz drugi w innym, alternatywnym, mixie. Niby nic wielkiego się nie stało, w końcu to zaledwie dwa kawałki z piętnastu, ale niestety bardzo boleśnie odstają od pozostałych. Jedyna rada to w porę wyłączyć odtwarzacz, aby nie zepsuć sobie niewątpliwej przyjemności słuchania najnowszej muzyki Justina Haywarda.
Za brak konsekwencji i szalony, zupełnie od czapy pomysł, z ogólnej oceny zabieram jeden punkt.
Robert Trusiak