Już obcowanie z filmem "Sugar Man" jest doznaniem dość interesującym i intensywnym. Świetnie nakręcony obraz Malika Bendjelloul ma jednak jeden mankament - nastawiony jest na stworzenie legendy, bogobojną nieomal gloryfikację bohatera opowieści.
Gdy natomiast przychodzi do konfrontacji owej legendy z rzeczywistością, to postać Rodrigueza nie wytrzymuje balastu mityzacji, jakim obarczył go twórca filmu. Niemniej dla fanów muzyki to kawał porządnego materiału do obejrzenia - poznają oni bowiem dość frapującą historię o zapomnianym artyście, a na dodatek posłuchają kilku świetnych kawałków.
Rodriguez to bowiem piosenkarz, który stał się popularniejszy od Elvisa czy The Rolling Stones, ale wyłącznie w RPA (w tym kraju jego płyta jest ponoć w każdym domu gdzie słucha się muzyki); w Ameryce wieszczono mu karierę na miarę Boba Dylana - ostatecznie sprzedał tam zaledwie kilka egzemplarzy albumów i całe życie klepie biedę pracując jako budowlaniec. W Europie nikt nigdy o nim nie słyszał. W RPA stał się legendą podsycaną kolejnymi opowieściami, między innymi o tym, że podpalił się na scenie podczas koncertu. Prawda - parafrazując Arthura Clarke'a - okazała się dużo bardziej nieprawdopodobna.
Należy się więc cieszyć, że na rynek wyszła muzyka z "Sugar Man". Głównie dlatego, że dwie płyty, które Rodriguez nagrał ("Cold Fact" z 1970 oraz rok młodsza "Coming from Reality") są praktycznie niedostępne, a poza tym to kawał na prawdę przyjemnego dla ucha grania. Wszyscy wielbiciele ciepłych melodii na gitarę akustyczną i wokal będą zachwyceni. Rodriguez gatunkowo wtapia się w typowe folkowo-rockowe granie z przełomu lat '60 i '70 i spokojnie można by wrzucić jego kawałki na playlistę obok wspomnianego Boba Dylana, Dona McLeana, Simona & Garfunkela czy wczesnego Johna Martyna i szczerze mówiąc, niewiele od powyższych poziomem odstaje.
Słuchacz otrzymuje łącznie pięćdziesiąt minut muzyki, czternaście akustycznych utworów, z których wszystkie trzymają znakomity poziom melodii. Wyróżnić warto tu tytułowe "Sugar Man" z psychodelicznymi wstawkami; znakomite "Sandrevan Lullaby - Lifestyles", który ze spokojnego, klasycznego utworu na smyczki i gitarę klasyczną przeradza się w istny protest song porównywalny z "The Grave" Dona McLeana. Następnie przyjemnie bluesujące "Street Boy" i "A Most Disgusting Song", by po drodze trafić jeszcze na sielankowe, przebojowe "I Wonder" i znów do końca gnać w klimatach pięknych, ciepłych melodiach akustycznych dźwięków. Słabszych momentów na krążku nie stwierdzono.
Jeśli tylko ktoś lubi folkowe granie z ery dzieci kwiatów, rockowe ballady na gitarę akustyczną i niewielki zespół, to inwestując w soundtrack z "Sugar Man" sprawi sobie prezent o jakim mógł tylko marzyć. Dla wrażliwców rzecz obowiązkowa - zarówno film Bendjelloula jak i muzykę Rodrigueza gorąco polecam!
Grzegorz Bryk