Zdziwilibyście się, jak niektórzy okołotrzydziestolatkowie nie mają nam nic do powiedzenia.
"Nie ufaj nikomu po trzydziestce" - głosiło jedno ze sławetnych haseł hipisów. Trochę to bzdurne i naiwne, sam pracuję z wieloma personami z trójką z przodu i mam ich za świetnych, ogarniętych ludzi. Acz zawsze znajdzie się ktoś, kto skończywszy - na moje oko, wszak potwierdzenia w postaci konkretnej daty, przyznam się, nigdzie nie znalazłem - lat 30, nadal chce się zachowywać jak 16-18 latek. Tak rzecz ma się z koleżkami z The Blackout i ich czwartą płytą "Start The Party".
Już jej tytuł daje do myślenia. A potem przeglądam listę piosenek "Radio", "Let Me Go", "You", "Free Yourself" - może to przegięcie z mojej strony, ale, no przyznajcie sami, widzicie serię takich tytułów i już wiecie, że na tej płycie nic oryginalnego i ciekawego się nie wydarzy. To będzie anglosaskie screamo-poppunkowe riffowanie, okraszone zaśpiewami w refrenach, by gawiedź dobrze się bawiła.
Nie mogłem lepiej trafić! "Start The Party" ma zapędzić ludzi na parkiet/zmusić do podskakiwania na murawie tego czy innego stadionu. "Radio" i "Sleep When You're Dead" mają obowiązkowe "oooo", by skaczący na chwilę mogli przystanąć i pokrzyczeć z zespołem. Oddam jednak sprawiedliwość The Blackout: co prawda sięgają po najprostsze środki, ale czynią to skutecznie, choćbym nie wiem jak bardzo nie lubił takiego amerykańskiego prowadzenia piosenki, jak we "Free Yourself" (a mamy przeca do czynienia z zespołem z Walii), tak nie umiem sprawić, by goląc się przed wyjściem do pracy nie mruczeć tego pod nosem. Minus panowie - mogę przez was zaciąć maszynką gębę swą bezcenną (bo jedyną).
Dobra, dość szermierki słownej i pastwienia się nad The Blackout - ta szóstka ma coś, co mi się podoba. Scream. Gdy jeden śpiewak skończy już swoje słodziutkie czyste partie (Sean Smith i Gavin Butler wymieniają się nimi), włącza się drugi (zazwyczaj Sean) i robi prawdziwy dym! W drugiej części "We Live On" wypluwa trzewia i ryczy jak rasowy wokalista post-hardcore'owy. "Take Away The Misery" to zaś dialogi czystego śpiewu z krzykiem - takie rozwiązania też lubię.
Niestety, gdy już odrę "Start The Party" ze wszelkich uprzedzeń, nadal nie daje mi niczego zaskakującego, oryginalnego, czegoś, co przykułoby moją uwagę na dłużej i kazało wrócić do tej płyty za tydzień, za miesiąc czy za rok.
Jurek Gibadło