FCA!35 Tour: An Evening With Peter Frampton
Gatunek: Rock i punk
Płyta "Frampton Comes Alive!" ukazała się w roku 1976 i okazała się wielkim sukcesem zarówno komercyjnym jak i artystycznym.
Album został obsypany "złotem" i "platyną" i do dzisiaj umieszczany jest w zestawieniach najlepszych krążków nagranych kiedykolwiek na żywo. 35 rocznicę jego wydania Peter Frampton postanowił uczcił okolicznościową trasą koncertową, a materialnym efektem tego przedsięwzięcia jest trzypłytowa kompilacja wydana przez Eagle Records (dostępna jest również wersja video na blu-ray). Imponujący zestaw, bo znalazło się tu dobrze ponad trzy godziny muzyki (aż 30 utworów, w tym zaledwie 5 coverów). Poszczególne kawałki pochodzą z występów z różnych miejsc (co zresztą skrupulatnie zostało opisane w booklecie) i może trochę szkoda, że nie jest to fragment jednego koncertu, gdyż pewnie wówczas zostałaby lepiej oddana jego dramaturgia.
Skoro "FCA!35 Tour" ukazuje się dla uczczenia 35-lecia premiery "Frampton Comes Alive!" jest oczywiste, że utwory z tego albumu znalazły się na składance. Pierwszy krążek z zestawu zawiera zdecydowaną większość tych właśnie kompozycji, a są to tak znane numery jak "Somethin’s Happening", "Show Me The Way" czy też "Baby, I Love Your Way" (oczywiście z chóralnym śpiewem publiczności). W międzyczasie możemy podziwiać czteroutworowy secik akustyczny (zupełnie zasłużony aplauz po brawurowo zagranym "Penny For Your Thoughts").
Druga płyta zawiera "zaledwie" cztery utwory, a na dodatek połowa z nich to covery, ale nie ma co narzekać, bo Frampton sięgnął po pomnikowe klasyki czyli "Jumpin’ Jack Flash" i "While My Guitar Gently Weeps" i podał je w doskonałych aranżacjach. Imponuje zwłaszcza ten pierwszy. Zupełnie inny w charakterze niż pierwowzór The Rolling Stones, bo już nie rytm i riff jest najważniejszy, za to liczy się melodia, improwizacja, klimat. Beatlesowski klasyk prezentuje się równie okazale. Dla kogoś, kto nie miał okazji posłuchać go w interpretacji Framptona, a ma bogatą wyobraźnię, mogę napisać, że oba klasyki zabrzmiały tak, jakby zabrali się za nie The Allman Brothers Band. Jakby tego było mało, jest tu jeszcze najdłuższy na całej składance, bo trwający ponad 18 minut, bajecznie zagrany "Do You Feel Like We Do". Trzeci CD zestawu zawiera najnowszy materiał w przeważającej większości pochodzący z ostatniej studyjnej płyty Framptona "Thank You Mr. Churchill" (2010) oraz instrumentalne kawałki znane z "Fingerprints" (2006) (w tym m.in. "Black Hole Sun"). Świetnie wypadają stareńki, ale podany w bardzo dynamicznej wersji "I Don't Need No Doctor", bluesujący "For Day Creep" czy rozpędzony rocker "Off The Hook".
Wśród muzyków towarzyszących Peterowi Framptonowi znalazł się jedyny żyjący muzyk uczestniczący w nagraniach pierwowzoru, czyli basista Stanley Sheldon. Niestety, Bob Mayo i John Siomos grają już w Niebiańskiej Orkiestrze, ale Frampton nie zapomniał o nich dedykując płytę ich pamięci.
Nagrania pochodzą z bardzo wielu różnych miejsc, ponieważ trasa obejmowała USA, Kanadę i Wielką Brytanię, ale całość jest niezwykle spójna. Zachwycające jest brzmienie zespołu (w porywach aż trzy gitary), pięknie słychać instrumenty klawiszowe m.in. Hammonda, elektryczne piano (cudne dialogi z gitarą w "Do You Feel Like We Do" czy też króciutka, ale piękna solówka w "Baby, I Love Your Way"). Rewelacyjnie bogate brzmienie, jak na tak nieliczny zespół towarzyszący artyście. Peter Frampton nie należy do młodzieniaszków - to stateczny pan po 60. Z bujnej fryzury, jaką prezentuje na okładce płyty z 1976 roku, zostały nędzne resztki. Na szczęście nie stracił tego, co u niego najważniejsze czyli głosu, gitarowych umiejętności i niesamowitej muzykalności.
Nie będę ukrywał, że bardzo spodobał mi się ten album i mógłbym tylko mnożyć zachwyty. Dla równowagi wypada więc dorzucić nieco dziegciu do tej beczki miodu, jak na mój gust za często używa Frampton wkurzającego efektu wokalnego nazywającego się bodaj talkbox. Stosowany w nadmiarze brzmi on po prostu obciachowo.
Głównym powodem wydania recenzowanego tu albumu była 35-rocznica "Frampton Comes Alive!", a pewnie też oddanie hołdu tamtym czasom (chyba najlepszym w karierze artysty). Dobrze się stało, że przy okazji Peter Frampton (zwłaszcza na trzecim krążku z zestawu) postanowił przypomnieć o sobie, jako ciągle aktywnym muzyku, tworzącym nowe rzeczy, a nie wciąż tkwiącym w latach '70.
Robert Trusiak