Poprzedni album Kruka "It Will Not Come Back", wydany w 2011 roku, zebrał całkiem sporo pozytywnych recenzji, chociaż nie brakowało również i tych mocno nieprzychylnych.
Co ciekawe, zarówno ci chwalący, jak i ci krytykujący używali tego samego argumentu, czyli ścisłego trzymania się stylistyki rocka lat '70 ze szczególnym uwzględnieniem Deep Purple. Dla jednych były to zbyt dosłowne nawiązania, korzystanie z ogranych i zgranych przez dziesięciolecia patentów, a dla drugich rozsądne czerpanie z rockowej tradycji przy tworzeniu własnych kompozycji. Akurat ja należę do grona tych zadowolonych (i to bardzo). Nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy słuchałem tego krążka, zresztą ku utrapieniu sąsiadów, gdyż gałka "volume" jakoś sama przekręcała się mocno w prawo. Chłopaki poszli za ciosem, bo po zaledwie kilkunastu miesiącach wydali kolejny album. Tytuł jest dwuznaczny, bo po pierwsze nawiązuje do tego, że jest to trzecia płyta formacji, a po drugie, lekko naciągając język angielski, otrzymujemy mały manifest, czyli "be free". Skład zespołu nieco się zmienił. Krzysztofa Walczyka za instrumentami klawiszowymi godnie zastąpił Michał Kuryś. Nie wiem, czy to jego osobista zasługa czy taka była ogólnozespołowa koncepcja, ale brzmienie klawiszy uległo wyraźnej zmianie. To już nie Hammond króluje niepodzielnie w tej materii. Ustąpił miejsca innym, fortepianowo a zwłaszcza moogowo brzmiącym, elektronicznym urządzeniom.
Zdecydowana większość materiału wyszła spod ręki duetu Brzychcy-Wiśniewski. Uczciwie muszę przyznać, że obaj panowie spisali się doskonale. Na tyle dobrze, że nie jestem w stanie wskazać utworu, który by mi się nie spodobał. Świetnie wypadają mocne i rozpędzone rockery takie jak "Rising Anger", "Master Blaster" (z gościnnym udziałem growlującego Marcina Rdesta i Marcina Kindla), "Calling You" (genialne solo na Hammondzie), "It’s Gone", epicki "Burnin’ Inside" czy też balladowe "At The Desert" i "Miss Sometimes". W uzupełnieniu programu płyty jeden cover ale za to jaki - ponadczasowy "Child In Time". Na koncertowym dysku DVD dołączonym do "It Will Not Come Back" można obejrzeć i posłuchać tego utworu w wersji bardzo tradycyjnej, bliskiej pierwowzorowi. Na "Be 3" zespół zaproponował odważną ale i zarazem niezwykle ciekawą interpretację. Z dzieła Deep Purple zrobili spokojnego, powolnego bluesa a słynny motyw w oryginale zagrany na Hammondzie pojawia się dopiero pod koniec i to w wersji fortepianowej. Żeby nie było za słodko - nie podoba mi się to, w jaki sposób kończą się "At The Desert" i "On The Station". Zbyt boleśnie zostały wyciszone, jakby zabrakło kapeli pomysłu na inny, lepszy finał.
Na krążku znalazło się również aż pięć bonusów. Co prawda wszystkie znane są z części zasadniczej płyty, ale dwa z nich dostajemy w wersji instrumentalnej, a pozostałe trzy z polskimi tekstami. Tu i ówdzie toczone są spory dotyczące kwestii, czy nasi wykonawcy powinni śpiewać po polsku czy - jak to najczęściej bywa - po angielsku. Kruk postanowił dać bardziej namacalne podstawy do snucia takich rozważań. Nawiasem mówiąc, nie byli w tej materii aż tak radykalni jak krakowski zespół Millenium, który kiedyś płytę "Reincarnations" wydał w obu wersjach językowych. Wracając do tematu języka, chyba jednak wolę angielski, gdyż w tym przypadku brzmi po prostu lepiej.
Od strony wykonawczej wypada pochwalić cały zespół, bo to zgrana ekipa bardzo zdolnych instrumentalistów. Nie mogę jednak pozostawić bez komentarza Tomasza Wiśniewskiego. Matka natura obdarzyła go fantastycznym głosem, a on z tego daru korzysta niezwykle umiejętnie. Śpiewa naturalnie, bez sztucznego pogrubiania, przychrypiania czy innych tego typu tanich sztuczek, które niestety stosowane przez wielu wokalistów hard rockowych doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Wiśnia to jak dla mnie najlepszy polski wokalista z tego kręgu stylistycznego, co prawda z małym zastrzeżeniem, bo nie miałem jeszcze okazji posłuchać go na żywo (nie licząc DVD), a to jest prawdziwy sprawdzian umiejętności.
Z płyty na płytę Kruk udowadnia, że można tworzyć ciekawą muzykę czerpiąc pełnymi garściami z rockowej tradycji umiejętnie dodając nowe, współczesne pomysły brzmieniowo-aranżacyjne. Co ważne, słychać wyraźnie, że muzycy rozwijają się i poszukują nowych pomysłów. "Be 3" to bardzo dobry album, którego po prostu wyśmienicie się słucha.
Robert Trusiak