"To nie jest mój najlepszy album, ale moim skromnym zdaniem i tak jest zajebisty" - tym prostym oświadczeniem, które widnieje na okładce "Rebel Soul", jego najnowszej płyty, Kid Rock kupił mnie jeszcze zanim wyciągnąłem krążek z opakowania.
Facet ma granie z południa Stanów we krwi. Jak to możliwe - spytacie - skoro koleś żyje w Michigan, a więc na przeciwległym biegunie USA? Sprawa jest bardzo prosta dla każdego, kto choć liznął historię muzyki gitarowej. Pal licho Detroit Rock, pal licho Jacka White'a i jego wszystkie wcielenia! Najważniejsze jest Chicago - to tam blues nabrał rozpędu dzięki wytwórni Chess Records i jej podopiecznym (że wspomnę Muddy'ego Watersa i Howlin' Wolfa), nic więc dziwnego, że wychowanym wokół wielkich amerykańskich jezior z gorącą gitarową muzyką powstałą setki kilometrów na południe jest całkiem po drodze.
Dokładnie tak jest z Kid Rockiem, który rzucił nie tylko Pamelę Anderson, ale także zamiłowanie do rapcore'u i - podobno - narkotyków. Dzięki temu tworzy muzykę ciepłą, radosną, relatywnie prostą, ale przekonującą. Oczywiście, można się zastanawiać nad klasą płyty, na której najlepszym kawałkiem jest klasyczny rock'n'roll, nazwany, a jakże, "Mr. Rock N Roll", ale nie czepiajmy się. Rzeczony numer bowiem rzeczywiście wymiata i ma wszystko, co powinien posiadać dobry południowy rocker. Jest gitarowy drive, jest pędząca sekcja, są knajpiane klawisze, są chórki, są piękne kobiety - klasa!
Ale Robert aka Kid nie boi się nieco innych ujęć rock'n'rolla - jest tu rzecz, która dzięki klapanemu rytmowi przywodzi na myśl dokonania jego kolegi, Lenny'ego Kravitza, nawet riff się zgadza. Dostajemy także country z posmakiem syna bluesa - "God Save Rock N Roll" pewnie spodoba każdemu Redneckowi, podobnie jak żwawy, bluesrockowy numer, zadedykowany białym farmerom z południa - "Redneck Paradise". Żaden z tych kawałków nie kopie tak, jak wspomniany "Mr. Rock N Roll", ale wszystkie trzymają poziom powyżej średniej.
Tę zaniża podła wręcz balladka "The Mirror", która brzmi jak połączenie twórczości Cher, Justina Timberlake i Taylor Swift - kiczowaty elektroniczny bit, syntetycznie przesterowany wokal, fuuuuu. Utwór ratuje nieco końcówka zagrana na żywych instrumentach, okraszona niezłą solówką gitarową. Na szczęście więcej ewidentnych wpadek na "Rebel Soul" nie uświadczymy. To bowiem trwający ponad godzinę zestaw dobrych piosenek, takich i do knajpy, i do pick-upa, a nawet i do kominka. Kid Rock trzyma poziom, na który wskoczył przy okazji "Born Free" - nie spodziewałem się, odszczekuję, gratuluję.
Jurek Gibadło