Aftermath Of The Lowdown
Gatunek: Rock i punk
Po długiej, bo aż 14-letniej przerwie, Richie Sambora, gitarzysta i jeden z założycieli zespołu Bon Jovi, wydał swój trzeci solowy album.
Z pewną obawą, ale i zainteresowaniem, sięgnąłem po ten krążek, bo dwa poprzednie były całkiem udane ale dość wyraźnie różniły się od siebie. "Stranger In This Town" z 1991 roku zawierał mieszanką rocka i bluesa (gościnny udział Erica Claptona). Z kolei "Undiscovered Soul (1998) wypełniły łagodne, w zasadzie pop-rockowe, kompozycje zagrane z dużym udziałem instrumentów akustycznych. Ciekaw byłem, co tym razem zaproponuje Sambora.
Po wysłuchaniu pierwszych trzech utworów z "Aftermath Of The Lowdown" pomyślałem sobie "nie jest źle, mało tego jest bardzo dobrze". Płytę otwiera "Burn The Candle Down" świetny numer z niskim ukłonem w stronę rockowej tradycji. Napędzany mocną perkusją, przyjemnie brzmiącym Hammondem i naładowany gitarowym graniem w różnych odcieniach (czasem jak Hendrix, a czasem "przybrudzona" jak u Jacka White). Jak na statecznego pana, na jakiego mi wygląda Sambora, można by napisać, że to wręcz dzika rzecz, do tego z rozjammowanym klimatem. "Every Road Leads Home To You" spokojnie mógłby znaleźć się w repertuarze Bon Jovi, chociaż nie jest zagrany tak słodko i gładko, jak to na nich przystało. Kawałek "Taking A Chance On The Wind" otwierają miłe dla mojego ucha akordy zagrane slidem by potem rozpędzić się do utrzymanego w "południowym" stylu rockera. Naprawdę zacny początek pokazujący Samborę zarówno jako "gitarzystę od Bon Jovi" jak i artystę o znacznie szerszych muzycznych horyzontach.
Potem niestety nie jest już aż tak ciekawie, chociaż tragedii nie ma. "Nowadays" to mieszanka Foo Fighters i ... Avrile Lavigne na szczęście z przewagą tych pierwszych. "Weathering The Storm" to rockowa ballada raczej w stylu Bon Jovi chociaż zagrana dużo drapieżniej. "Sugar Daddy" wypełniony jest Whiteowo brzmiącą gitarą, ale to chóralne "na-na-na-na" kompletnie nie na miejscu. Przy pierwszym przesłuchaniu odniosłem wrażenie, że jest tu zbyt dużo ballad i to czasem następujących jedna po drugiej. Kolejne odsłuchy pozwoliły docenić a nawet polubić takie kompozycje jak "I’ll Always Walk Beside You" (niezwykle osobisty tekst dedykowany córce Avie), "Seven Years Gone" (mocne gitary, dużo emocji, przyjemne zmiany tempa) czy "You Can Only Get So High". Świetnie prezentuje się "Learning How To Fly With A Broken Wing" czyli kolejny mocny i rozpędzony rocker. Płytę zamyka akustyczna ballada "World" utrzymana w McCartneyowym stylu. Już z tego krótkiego opisu wynika, że "Aftermath Of The Lowdown" jest bardzo urozmaicona stylistycznie. To dobrze, bo dzięki temu słucha się jej naprawdę z dużą przyjemnością. Moim zdaniem całkiem zgrabnie udało się Samborze uniknąć oczywistych i silnych skojarzeń z dokonaniami Bon Jovi. Oczywiście pojawiają się takowe (w końcu tyle lat wspólnego grania odcisnęło swoje piętno), ale są one podane w niezbyt przesadnej dawce.
Dzięki pozycji zdobytej w szeregach Bon Jovi, Richie Sambora nie musi usilnie zabiegać ani o popularność i wysoką sprzedaż solowego albumu ani o pieniądze i zaszczyty. Ma komfort, o jakim marzy wielu artystów - robi to co chce, kiedy chce i jak chce. "Aftermath Of The Lowdown" to bardzo udana płyta, którą umieściłbym na równi ze "Stranger In This Town" wśród tych nielicznych z osobistej dyskografii Richiego Sambory.
Robert Trusiak