Państwo lubią hard rock (czy raczej pop rock) w klimatach lat '80? Taki z popisami wokalnymi, perfekcyjnymi solówkami i cukierkowymi melodiami? To nie mogą Państwo ominąć drugiej solowej płyty Harry'ego Hessa, "Living In Yesterday".
Szanowny Autor omawianego krążka zaczynał w latach '80, by przez następne dwie dekady z mniejszym lub większym powodzeniem tworzyć kolejne (niektóre naprawdę dobre) albumy z rodakami z Kanady, pod szyldem Harem Scarem. Gdziekolwiek komponował, Hess zawsze wylewał z siebie fascynację melodyjnym, radiowym hard rockiem, z domieszką pudla na głowie, którego szczęśliwie postradał na rzecz włosów krótszych, a zadbanych.
Jeżeli więc rockowe granie spod znaku takich firm, jak Bon Jovi, Mike and the Mechanics czy nawet - tu nieco ryzykuję lincz poprzez stawianie w jednym szeregu tej nazwy - Nickelback jest Państwu bliskie, "Living In Yesterday" trafi w Państwa gusta. W moje nie trafia tak celnie, jak mógłby to uczynić jakieś dziewięć lat temu (czyli w momencie wydania pierwszego solowego krążka), to życie muzycznym dniem wczorajszym, słodycz piosenek i dość przewidywalne melodie zwyczajnie mi nie służą. Na szczęście płyta zamyka się w niecałych czterdziestu minutach - tym prostym sposobem nie zdąży ani się znudzić, ani nieznośnie podnieść C6H12O6 do poziomu, z którym nie poradzi sobie moja insulina.
Ale dość już uszczypliwości - Harry Hess tworzy to co potrafi najlepiej i robi to z klasą. Chłop ma naprawdę dobry, nieco sponiewierany chrypką głos. Podobny trochę do wokalu Briana Adamsa - Państwo posłuchają bardzo dobrej ballady "I Live For You", a zrozumieją o co mi chodzi. Muzyk rżnie także naprawdę klasowe solówki gitarowe. Proszę zwrócić uwagę na popisy w chociażby tytułowym "Living In Yesterday" czy "Where To Run" - zgrabne to technicznie, a i nieprzekombinowane. Nie sposób tym kompozycjom odmówić także pierwiastka przebojowości - dziś rano złapałem się na tym, że przy goleniu towarzyszyły mi mruczane przeze mnie dźwięki "Nothing Lasts Forever".
Na "Live In Yesterday" trafiają się też momenty słabe, a kwintesencją badziewia i kiczu jest kawałek "I Don't Wanna Want You" - podły klawisz w stylu Modern Talking, pseudo-skoczny rytm i przegadany tekst kolejnego chłopa, co to się zorientował, że z kobietami nie jest tak różowo, jak to przedstawiają filmy dostępne na stronach XXX. Szkoda też, że Hess nie popisuje się zbyt często swoją naprawdę smakowitą techniką gry - solóweczek mogłoby być więcej.
Nie trafiło na miłośnika lat '80, zwolennika ładnych radiowych piosenek - stąd też mogą Państwo mój wywód przesiać przez sito niechęci. "Living In Yesterday" nada się do pracy w warsztacie czy do układania paneli, nosi w sobie znamiona przebojowości zdolnej storpedować pop rockowe radia. Kto to lubi - niechaj posłucha.
Jurek Gibadło