Ścieżki moja i punku osadzonego w elektronice rzadko na siebie nachodzą - jakoś tak wyszło. Może zrażono mnie wciskaniem produktu nazwanego Crystal Castles, który na opakowaniu ma zaznaczone elektro punk - koleżanka wokalistka owego jest jedyną osobą jaką znam, która fałszuje krzycząc.
Na szczęście tego tekstu nie muszę poświęcać ani na swoje żale, ani na opisywanie niedostatków CC, a na recenzję czegoś całkiem ciekawego. Trafiła mi się bowiem płytka kapeli Bonaparte, której sklasyfikować tak łatwo się nie da, dla uproszczenia zastosuję więc nazewnictwo "elektro punk", by oddać to co grają i wprowadzić w tematykę krążka "Sorry, We're Open".
Mam wrażenie, że ten szalony kolektyw sam także nie ma pojęcia z czym należy go jeść, skąd pochodzi, gdzie zmierza kto tu jest matką, ojcem, listonoszem, a kto kotem. Szczerze mówiąc ten chaos wcale im nie przeszkadza. Gdy tworzy się tak międzynarodowy, wielokulturowy kolektyw (Niemcy, Francja, Szwajcaria, Meksyk, USA, Nowa Zelandia, Panama, Brazylia, Austria uff), którego umownym miejscem spłodzenia jest Barcelona, a zamieszkania - Berlin, nikt nie oczekuje klasyfikowania się w jasno określony sposób. Jazz, elektronika, zimna fala, punk, dance - to wszystko znajdziecie na "Sorry, We're Open", trzecim krążku kapeli.
Ten album to kilkadziesiąt minut muzyki, która pozornie powstała od niechcenia, w dodatku z zawiązanymi oczami i poodcinanymi palcami, co by grający na instrumentach muzycy przypadkiem zbyt bogato nie zaaranżowali swoich partii. Podobnie jest i ze śpiewem - trochę mamrotanym, miejscami melorecytowanym, jedynie w pojedynczych miejscach odpowiednio melodyjnym. Ale Bonaparte o to właśnie chodzi. O minimalizm, który odrzuci od głośników Twoją mamę, spragnioną ładnych melodii. O przemycanie smaczków, jakby niechcący dorzuconych w produkcji. O brzmienie saksofonu w "Bonahula", o żonglowanie językami (francuski w "C'est A Moi Qu'tu Parles?" czy niemiecki w "Alles Schon Gesehen") i stylami.
Właśnie, wpływów, o których mówiłem już wcześniej, jest tu całkiem sporo. Poczynając od kiczowatego, brzmiącego jak jakaś opowieść wilka morskiego intro "When The Sip Is Thinking" mamy pewność, że ten album należy traktować jako siedlisko wielobarwności, ale takiej podanej z przymrużeniem oka. Później dostajemy punk rock z mocno przesterowaną, przepuszczoną przez jakieś elektroniczne ustrojstwa gitarą "Quarantine". Tytułowy "Sorry, We're Open" przywodzi na myśl początki punk rocka z dość prostym graniem, które jednak zostaje odświeżone poprzez samplowane wstawki. "C'est A Moi Qu'ru Parles" to już elektroniczne ziewnięcie pełną gębą, ale niepozbawione gitarowych wstawek, podobnie jak w "Point & Shot" czy "Alles Schon Gesehen". Z kolei "A Little Braindead" brzmi jak indie rock/punk z Nowego Jorku, spod znaku MGMT - klawiszowy "riff" dość jednoznacznie nakierowuje nasze myśli na tamte rejony świata. "Quick Fix" bez namysłu możemy załadować do jednego wora ze współczesnym indie (nie tylko tym z NY). Bonaparte pozwalają sobie także na zabawy jazzowo-wodewilowe. "Bonahula" jest takim trochę etnicznym kabaretem, z fajnie wplecionymi jazzującymi wstawkami.
Jak widzicie, "Sorry We're Open" to wielobarwny tygiel pomysłów, w którym pichci się chytrze przyprawiona zupa. To jak żurek, który pozornie wygląda na zwykłą, kremową ciecz, ale po spotkaniu owej z kubkami smakowymi, doświadczamy całej palety smaków. Tak samo jest z tą płytą. Zakładajcie słuchawki na uszy i bawcie się razem z muzykami!
Jurek Gibadło