By Million Wires

Letters To The Absent

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy By Million Wires
Recenzje
2012-08-30
By Million Wires - Letters To The Absent By Million Wires - Letters To The Absent
Nasza ocena:
7 /10

Przygotowując się do tegorocznego Offa odświeżyłem sobie grupę Mazzy Star ze zjawiskową Hope Sandoval na wokalu.

Oto przyjeżdżam z owego festiwalu, a tu czeka na mnie płyta By Million Wires, których główną inspiracją jest wyżej wymieniony zespół. No to fruuu, rzucam się na krążek jak pies na kość! Tym bardziej, że album "Letters to the Absent" to debiut, w dodatku grupy z Polski. Mamy do czynienia z piątką młodych mieszkańców Tarnowa, którzy powołali By Million Wires do życia w 2007 roku, a w świadomości słuchaczy pojawili się dzięki EPce "By Million Wires" z 2010 roku.

Tyle suchych faktów, przejdźmy do konkretów. Te konkrety to 8 piosenek zgromadzonych na "Letters to the Absent", 32 minuty spokojnego, klimatycznego grania z górującym nad całością onirycznym, spokojnym wokalem Anny Ostafil. I to właśnie głosowi wspomnianej panny zespół może zawdzięczać porównanie do Mazzy Star. Wokalistka By Million Wires raczy nas równie łagodnym, melancholijnym i smutnym spokojem co koleżanka Sandoval. Muzyka też w sumie wędruje w rejony serwowane przez Amerykanów: powolne, senne, rozciągnięte gitarowe plamy.


Ale zdecydowanie więcej na "Letters to the Absent" mamy post rocka rzeźbionego charakterystycznymi tremolami sześciu strun, przestrzennością produkcji i zmianami dynamiki. Taki jest rozpoczynający płytę kawałek "Minutes". Bliżej dokonań, powiedzmy, polskich George Dorn Screams jest dołujący "Soon" - tarnowianie raczą nas lekko przesterowanymi gitarami, ale i radiowym potencjałem. Panowie Dawid Moździerz i Mirek Skrok już całkiem mocno poczynają sobie w numerze "Ketonall", w całości instrumentalnym, osadzonym w brytyjskim post rocku - z wyraźnie wydzielonymi zwrotkami i refrenami oraz ładnie zarysowaną frazą.

W twórczości By Million Wires boli jedynie jednostajność. Piątka czasami szarpnie dynamiką, czasami zwalnia jeszcze bardziej, niż w podstawowych partiach, ale generalnie przez pełne pół godziny siedzi w jednolitym sosie. Niby tak jest i z Mazzy Star, i z post rockowcami, ale tutejszy klimatyczny stupor razi w uszy nieco bardziej. Poza tym - nie mam uwag. By Million Wires prezentują się interesująco, są konsekwentni w swojej pracy i o ile jeszcze kiedyś wróci w mediach moda na takie granie, to może uda się im na niej wypłynąć na szerokie wody.

Jurek Gibadło