Great Gypsy Soul
Gatunek: Rock i punk
Na hasło "Tommy Bolin" zapewne większość młodych słuchaczy (a pewnie i nie tylko oni) z obojętnością wzruszy ramionami.
Ci, którzy znają szczegółowo dokonania Deep Purple być może przypomną sobie o jego epizodzie w tym zespole. Nie wiem tylko jak wielu z nich zadało sobie trud dociekania, co takiego wielkiego reprezentował swoją gitarową sztuką Bolin, aby być godnym następcą samego Ritchiego Blackmore.
Jak to często piszą biografowie w przypadku podobnych życiorysów - Tommy Bolin żył krótko ale intensywnie. Zmarł w 1976 roku w wieku niespełna 26 lat mając za sobą naprawdę bogatą karierę muzyczną. Już jako nastolatek pogrywał w amatorskich zespołach. Pierwszym w pełni profesjonalnym był Zephyr, z którym wydał trzy płyty. Szczególnej uwadze polecam koncertowy, mocno bluesowy i pięknie rozimprowizowany "Live At the Art Bar and Grill" z 1973 roku. W tym samym roku Tommy Bolin wziął udział w nagraniu jednego z najważniejszych albumów przeżywającego wówczas rozkwit stylu fusion, czyli "Spectrum" Billy'ego Cobhama. Zagrał tylko w kilku utworach, ale pokazał wielką klasę, czym wzbudził zachwyt słuchaczy i kolegów po fachu. Wśród nich byli Ritchie Blackmore i Joe Walsh, który opuszczając szeregi The James Gang na swoje miejsce rekomendował właśnie Bolina. Z tym zespołem Tommy nagrał dwie płyty. Zwłaszcza ta pierwsza, czyli "Bang" była popisem młodego gitarzysty (osiem z dziewięciu kompozycji są jego autorstwa, a w jednej nawet zadebiutował jako wokalista). W 1975 roku wziął udział w nagraniu krążka "Mind Transplant" firmowanego przez jazz-rockowego perkusistę Alphonse Mouzona. Od czerwca 1975 do marca 1976 Tommy Bolin był członkiem legendarnego Deep Puple z którym nagrał "Come Taste The Band". Ze znanych mi źródeł wynika, że Ritchie Blackmore był niezwykle zadowolony z takiego następcy. W międzyczasie Bolin prowadził swoją karierę solową zwieńczoną wydaniem albumów "Teaser" (1975) i "Private Eyes" (1976). Tak pokrótce można opisać najważniejsze dokonania naszego bohatera.
"Great Gypsy Soul" to hołd oddany przez współczesnych wykonawców (głównie gitarzystów) Tommy'emu Bolinowi. Jest też doskonałą okazją, aby dla jednych słuchaczy przypomnieć, a dla innych zaprezentować po raz pierwszy, dokonania tego zdolnego ale wielce niedocenianego muzyka. Album "Great Gypsy Soul" można zaliczyć do tych z cyklu "tribute to", jednak duet producentów Greg Hampton i Warren Haynes podszedł do tematu w sposób bardzo oryginalny. Sięgnięto bowiem po ścieżki nagrane z udziałem Bolina 36 lat temu, dodano do nich współczesne partie instrumentalne i wokalne i razem zmiksowano. W ten sposób powstały wirtualne duety, które w realnym świecie raczej nie miałyby szansy zaistnieć. Dla jednych może to być zabieg mocno kontrowersyjny i chybiony, a dla innych wręcz przeciwnie. Ja osobiście zdecydowanie należę to grona tych drugich. Do udziału w tym niecodziennym przedsięwzięciu zaproszono śmietankę współczesnych gitarzystów i to z różnych muzycznych światów m.in.: Warren Haynes, Peter Frampton, John Scofield, Derek Trucks, Steve Lukather, Steve Morse, Joe Bonamassa, Sonny Landreth. Dodatkowo możemy posłuchać też m.in. Milesa Kennedyego, Glenna Hughesa. Nawiasem mówiąc nie sądzę, aby był ktoś poproszony o udział w tym przedsięwzięciu odmówił udziału.
Na repertuar krążka składa się jedenaście utworów, w tym aż osiem pochodzi z wydanego w 1975 roku solowego albumu Bolina zatytułowanego "Teaser". Poniekąd można nawet mówić o nowej, uwspółcześnionej wersji tego materiału, bo również i "Sugar Shack" powstał podczas tej sesji, chociaż na oryginale się nie znalazł. Pozostałe kawałki, czyli "Smooth Fandango" i "Crazed Fandango" pierwotnie zostały umieszczone na stronach B singli. Na "Teaser" było dziewięć utworów, a skoro na "Great Gypsy Soul" znalazło się aż osiem z nich oznacza to, że z oryginalniej tracklisty zabrakło tylko jednego. Jest nim cudny jazz-rockowy "Marching Powder". Szkoda, że nie włączono go to zasadniczego zestawu, bo to jedna z moich ulubionych kompozycji z "Teaser". Jest jednak dostępna wersja "Great Gypsy Soul" z bonusowym krążkiem, na którym zamieszczono kilkuczęściową kompozycję zatytułowaną "Marching Bag" (notabene z udziałem wszystkich zaangażowanych w projekt gitarzystów) i z fragmentów jakie słyszałem w sieci wynika, że jest to twórczo potraktowany właśnie "Marching Powder". Z powyższego jasno wynika, że wszyscy miłośnicy talentu Bolina zainteresowani albumem "Great Gypsy Soul" powinni nabyć właśnie ten dwupłytowy zestaw.
Z niezwykłą starannością i wyczuciem dobrano współczesnych wykonawców tak, aby jak najlepiej pasowali do klimatu i stylu danego utworu. W jazzującej "Savannah Woman" słyszymy Johna Scofielda, w rozimprowizowanym "Smooth Fandango" zagrał Derek Trucks a w podszytym reggae "People, People" Gordie Johnson i Big Sugar, czyli zupełnie adekwatnie do własnych preferencji tych muzyków. Dodatkowo wypada zaznaczyć, że "dokrętki" zostały zrobione z dużym wyczuciem i smakiem oraz umiejętnie zmiksowane ze starymi śladami w sumie dając całkiem dobry efekt końcowy. Ingerencję w stare nagrania przeprowadzono na bardzo różnym poziomie. Czasem znacznym, jak choćby w "Dreamer" zaśpiewanym przez Mylesa Kennedyego i z dodatkowym udziałem gitarzysty Nelsa Cline czy też "People, People" z zespołem Big Sugar, a czasem jedynie w postaci dołożonej partii gitary.
Miło, że kilka kawałków zostało znacznie wydłużonych ("Lotus" prawie dwukrotnie), gdyż daje to słuchaczom możliwość pełniejszego kontaktu z muzyką. Ogólny, stylistyczny obraz "Great Gypsy Soul" charakteryzuje się tymi samymi wadami (dla jednych) lub zaletami (dla drugich), co oryginał z 1975 roku. Przede wszystkim krążek jest niezwykle urozmaicony. Znajdziemy tu utwory rockowe, reggae, jazz-rockowe, latynoskie brzmienia a nawet pop. Groch z kapustą, a może miła dla ucha różnorodność. Spotkałem się z recenzjami "Teaser" sugerującymi, że aż taki rozrzut stylistyczny jest wyrazem zagubienia artystycznego, poszukiwań czy też trudności w samookreśleniu młodego gitarzysty. Ja ze swoimi wielkimi pokładami życzliwości uważam, że taka różnorodność jest raczej wynikiem bardzo szerokich zainteresowań Bolina. Dowodem na potwierdzenie mojego zdania są również wszystkie płyty, z tak różnych przecież muzycznych światów, jakie nagrał zanim powstał "Teaser". Po za tym należy pamiętać, że był to jego pierwszy solowy album, na którym po prostu chciał pokazać szerokie spektrum swoich zainteresowań. Pewnie gdyby dane mu było żyć dłużej doczekalibyśmy się również stylistycznie jednorodnych wydawnictw.
Nie wyobrażam sobie, aby ktoś komu spodobał się "Great Gypsy Soul" nie sięgnął po "Teaser". Warto przekonać się czy współczesne zabiegi realizatorskie nie wypaczyły czy wręcz nie oszpeciły oryginału. Ja uważam, że ten miks starego z nowym wypadł bardzo ciekawie i szczerze polecam uważne przesłuchanie obu krążków, nawet gdyby to miała być tylko zabawa z cyklu "znajdź dziesięć szczegółów różniących jedno nagranie od drugiego".
Podczas odsłuchu "Great Gypsy Soul" targały mną dwa bardzo skrajne odczucia. Na pewno była to radość z obcowania z naprawdę doskonałą muzyką w wyjątkowym, wręcz gwiazdorskim, wykonaniu. Dużo tam surowego, analogowego, niezwykle "żywego" i naturalnego brzmienia, które w 1975 roku było czymś normalnym, a dzisiaj aby uzyskać podobny efekt trzeba się sporo wysilić. Ale też nie opuszczała mnie smutna refleksja - iluż to wybitnie zdolnych, utalentowanych i kreatywnych muzyków zostało zapomnianych nie doczekawszy się za życia należnego sobie uznania i popularności albo tych ciągle jeszcze aktywnych ale pozostających poza głównym nurtem zainteresowania słuchaczy. Przykłady? Proszę bardzo : Ronnie Montrose, Rory Gallagher, Roy Buchanan, Danny Gatton, Mike Bloomfield, Ronnie Earl. A wymieniłem tylko gitarzystów. Nie oburzaj się też Drogi Czytelniku jeżeli akurat Ty znasz te nazwiska. Ja mam na myśli statystycznego słuchacza zwłaszcza tego mieszkającego w Polsce.
Wielkie słowa uznania należą się producentom, czyli Gregowi Hamptonowi i Warrenowi Haynesowi oraz wszystkim zaangażowanym w ten projekt osobom bo to dzięki nim powstała piękna płyta, która jest nie tylko hołdem złożonym wielkiemu muzykowi ale również porcją naprawdę porządnego gitarowego grania.
Robert Trusiak