Krzysztof Kieliszkiewicz od 1994 roku jest basistą Lady Pank, ale chyba nie czuje się w tej roli do końca twórczo spełniony, stąd pewnie wziął się pomysł na nagranie solowej płyty.
Zanim umieściłem krążek w odtwarzaczu zastanowiłem się chwilę nad tym, jakie to muzyczne klimaty drzemią w jego głowie. To, że będzie to coś zupełnie odmiennego od propozycji Lady Pank było raczej oczywiste. Nie wiem dlaczego, ale pomyślałem, że będzie mocno i dynamicznie. Jakiś metal czy może hard rock. Nie mam pojęcia skąd mi się wzięły takie przypuszczenia. Kiedy tylko z głośników popłynęły pierwsze dźwięki, stało się jasne, jak okrutnie się pomyliłem, bowiem Kielich nagrał płytę popową, z miłymi, leciutkimi, pastelowymi i melodyjnymi piosenkami okraszonymi niebanalnymi tekstami. No cóż, określenie "pop" ma raczej kiepskie konotacje, ale propozycja Kieliszkiewicza w żadnym razie nie jest niestrawną plastikową sieczką, jaką karmią słuchaczy komercyjne stacje radiowe.
Kompozytorem wszystkich dziewięciu utworów (a nawet dziesięciu bo wersja, jaką można kupić w serwisie iTunes zawiera dodatkowy numer) jest Kielich, natomiast słowa są wspólnym dziełem wielu autorów m.in. Anity Lipnickiej, Marcina Rozynka, Johna Portera, Luizy Staniec, Muńka Staszczyka, Kasi Stankiewicz. Jako wokalistów możemy posłuchać takich wykonawców jak: Łukasz Lach (L.Stadt), Ania Dąbrowska, Marcin Rozynek, John Porter, Ania Rusowicz, Kasia Stankiewicz. Sam Kieliszkiewicz zaśpiewał w dwóch utworach i wypadł w tej roli całkiem dobrze. Ta różnorodność jest bardzo miła dla ucha i przypomina mi nieco słynne powiedzonko Forresta Gumpa o pudełku czekoladek - nie wiadomo na co się trafi. Niejako przy okazji słuchacze (na przykład ja) mogą poznać nieco inne oblicze samych wokalistów. Dobrym przykładem jest niezwykle liryczny John Porter albo Ania Rusowicz bez swojej big-bitowej maniery. Oczywiście, jest też i druga strona tego medalu, bowiem można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze składanką utworów różnych wykonawców.
Płytę firmuje basista ale wcale nie ma tu przesadnego eksponowania tego instrumentu. Z całą pewnością Kielich nie kreuje się na drugiego Krzysztofa Ścierańskiego czy Wojtka Pilichowskiego. A propos muzyków, bardzo mi się podoba nienachalna ale pięknie brzmiąca ciepłymi barwami elektronika (brawo Luka), czasem wręcz przywołująca skojarzenia z dokonaniami nurtu new romantic ("Going Going Gone", "Rodzaj Męski", "10 lat", "Równa Się").
Nie gustuję specjalnie w popie ale płyty "Dziecko szczęścia" słuchałem z dużą przyjemnością. Z pewnością chciałbym, aby tego rodzaju utwory częściej pojawiały się w stacjach radiowych. Bo to taki fajny pop bez muzycznego obciachu.
Robert Trusiak