Kariera tego australijskiego duetu rozpoczęła się w 2006 roku. Wtedy to ukazała się epka "Chocolates And Cigarettes", rok później zaś kolejna "Heart Full Of Wine". Na oba te wydawnictwa złożyły się zgrabne kompozycje akustyczne, z pogranicza indie folku oraz alternatywnego popu. Bardzo oszczędne w środkach wyrazu, wyciszone utwory szybko znalazły spore grono odbiorców.
Z pewnością przypadły do gustu fanom City And Colour, Emilliany Torrini czy Williama Fitzsimmonsa. Nieco wygładzoną formę, niejako idąc za ciosem swojego stylu, rodzeństwo zaproponowało na pełnowymiarowym debiucie "A Book Like This". Wreszcie, w ubiegłym roku, powrócili z bardzo dobrym albumem "Down The Way", wypełnionym subtelnymi, doskonale zaaranżowanymi numerami, których szkielet stanowi oczywiście akustyczne brzmienie gitary.
Od wydania ich ostatniej płyty minęło już trochę czasu. Wszystko wokół zespołu nabiera tempa. Ich numery stanowiły tło muzyczne dla niezliczonej ilości seriali telewizyjnych w Stanach już wcześniej, co przyczyniło się do większej niezależności finansowej i... większej swobody twórczej. To, że ich kompozycje idealnie nadają się na ścieżki dźwiękowe, wyszło niejako mimochodem. Na pewno Angus i Julia nie tworzą piosenek z myślą o zaistnieniu na ścieżce do jakiejś telewizyjnej produkcji.
Na tym przeszło godzinnym albumie znaleźć można indie pop-folkowe kompozycje o różnym zabarwieniu. Z jednej strony płyta zawiera bardzo wyciszone, eteryczne utwory. Otrzymujemy coś, co bliżej źródeł tworzenia muzyki popularnej być już chyba nie może, czyli człowieka z gitarą akustyczną, tworzącego poruszające numery. W tych śpiewa Julia Stone. Są one bardziej refleksyjne. Z kolei Angus udziela się w tych o nieco cieplejszym klimacie, bardziej bogato zaaranżowanych (często z perkusją, gitarą elektryczną, fortepianem i kilkoma innymi instrumentami), zbliżając muzykę do subtelnie zagranego, alternatywnego popu. Tu otrzymujemy klimat w stylu ‘może teraz nie jest dobrze, ale wkrótce wszystko będzie ok.’. A śpiewają na przemian. Jeden utwór Angusa, kolejny Julii i tak do końca przez trzynaście piosenek. Oboje dysponują oryginalną barwą głosu. Wokalu Angusa nie sposób porównać do nikogo innego, może jedynie do Jeffa Buckleya, jeśli idzie o wrażliwość. Z kolei Julia ma specyficzny dziecięcy wokal, który sytuuje się między tym, co dobrze znają fani islandzkiego Mum, a pochodzącą również z Islandii Emillianą Torrini.
Duże brawa dla rodzeństwa za same kompozycje. Udało im się napisać trzynaście utworów, i każdy ma coś, co przykuwa uwagę, zostaje w głowie na dłużej, coś, co sprawia, że słucha się tego bez znużenia, kolejny raz. Kawałki są świetnie zaaranżowane i na swój sposób bardzo chwytliwe. Muzyka jest bezpretensjonalna, nie pretenduje do miana sztuki sztuk. To po prostu dobrze napisane piosenki. Są numery, które mają klimat starego rocka ("Yellow Brick Road" z kilkuminutową solówką gitarową), jest liryczny pop ("For You"), jest i absolutny hit w postaci "Big Jet Plane", jak również indie folk ("Hold On"). Jest zawieszony między bluesem a country "Hush", czy poruszający "I’m Not Yours" śpiewany przez Julię, wreszcie wywołujący ciarki na plecach emocjonalny utwór na miarę niektórych numerów Jeffa Buckleya ("Draw Your Swords", znakomity!) czy zamykający płytę, ze świetnym tematem na gitarę akustyczną, "The Devil’s Tears".
Duet z Australii nagrał płytę, będącą świetną odtrutką na plastikowy pop, proponowany przez wielkie koncerny płytowe. Można nagrać dobrą popową płytę? Można. A potrzeba było jedynie dwójki utalentowanych songwriterów w postaci muzykalnego rodzeństwa. Wystarczy posłuchać "Draw Your Swords", "The Devil’s Tears" czy "I’m Not Yours", by zrozumieć, o czym mówię. Świetne tło dla wieczornego relaksu po dniu pełnym wrażeń.
Sebastian Urbańczyk