Sting nagrał płytę przy współpracy z Royal Philharmonic Concert Orchestra, co jeszcze przed premierą wskazywało na jej wysoki poziom.
Znamy już wiele produkcji z kręgu szeroko rozumianej muzyki popowej, powiązanych aranżacyjnie z orkiestrą symfoniczną, i na pewno mniej więcej wiadomo, czego można się było spodziewać po najnowszym krążku Stinga. Sam artysta też już wielokrotnie koncertował z różnymi orkiestrami i tylko kwestią czasu było ukazanie się tego rodzaju krążka na rynku w jego wykonaniu.
Na "Symphonicities", dzięki rozbudowanemu instrumentarium, możemy posłuchać zgrabnego balansowania między mocnymi a wręcz lirycznymi akcentami kompozycji Stinga. Orkiestra też dodaje smaku i powagi utworom Anglika. Sting jak zwykle wypada znakomicie, słychać, że był świetnie przygotowany do nagrania oraz że jest perfekcjonistą w każdym calu.
W sumie jedynym, ale niestety dość dużym minusem płyty "Symhonicities" jest utwór "Roxanne", który brzmi tutaj fatalnie - i nie chodzi tu o jego poziom muzyczny, ale stylistyczny - kompozycja w swoim założeniu głęboko przejmująca i refleksyjna kompletnie straciła na swojej mocy wyrazu. W sumie jednak krążek na pewno zasługuje na uwagę z wielu innych względów i jest godny polecenia.
Michał Pakulski