Robyn

Body Talk

Gatunek: Pop

Pozostałe recenzje wykonawcy Robyn
Recenzje
2010-12-20
Robyn - Body Talk Robyn - Body Talk
Nasza ocena:
9 /10

Panowie w białych laboratoryjnych kitlach. Metaliczne, oderwane od przyziemnej rzeczywistości dźwięki. Świdrujący uszy elektroniczny bas. Oślepiająca blaskiem gwiazda nowej generacji.

To wszystko części składowe koncertów Robyn, samozwańczej "fembot", która w mijającym roku zaserwowała rzecz nie do pomyślenia w obecnych empetrójkowych czasach: trzy mini-albumy z zupełnie nowym wybuchowym materiałem, promowane serią energetycznych występów w niemalże każdym zakątku globu. Podsumowując niezwykle pracowity i wyjątkowo udany rok, Robyn prezentuje zbiór "Body Talk", będący kwintesencją podzielonego na wspomniane trzy części projektu.

"I’ve got some news for you, fembots have feelings too" przekonuje już na dzień dobry nasza mała bohaterka i całkiem słusznie zwraca tym samym uwagę na fakt, że pod fasadą minimalistycznych brzmień syntezatorów kryją się historie ściskające za serce. Robyn, choć już po trzydziestce, serwuje pakiet wzruszeń dziewczęcych, zasłaniając łezkę zadziorną grzywką. Przebojowe "Dancing On My Own" to jak nic ciąg dalszy opowieści rozpoczętej na poprzednim albumie w piosence "Be Mine!": dziewczyna, chłopak i inna dziewczyna i najzwyklejszy w świecie śmiech przez łzy w obezwładniającym disco bicie. W podobnym tonie, choć w mniej spektakularnej otoczce radiowej, utrzymane jest "Hang With Me"; tu znów prym wiedzie potrzeba serca, wybijana w rytm nieco napiętej elektronicznej nuty, będące dalekim echem największego hiciora Robyn, czyli "With Every Hearbeat". I żeby nie było, że miłostki stoją na drodze do kochania jako takiego, dostajemy "Indestructible", kolejną pół-balladę zaaranżowaną w pulsującej tanecznej stylistyce, w której emocje wokalne przekładają się na doznania czysto zmysłowe: Robyn jest sexy. Świadoma seksualnej potęgi świata młodzieży, wokalistka porusza kwestię bezpiecznego seksu w totalnym parkietowym killerze, piosence "Love Kills", która z powodzeniem mogłaby wystąpić jako muzyczny temat kampanii przeciw AIDS.

Prostota tekstów Robyn jest jej siłą przekazową: bezpretensjonalnie, bez prawienia morałów, wokalistka dostarcza gotowych recept na radzenie sobie z wahaniami losu. Jej nonszalancka postawa "Don’t Fucking Tell Me What To Do" zaskarbia szacunek publiczności, podobnie jak oczywiste stwierdzenie: "We Dance To the Beat"; oba numery pozbawione choć minimalnej poetyki językowej są przykładem precyzji bitów, jaką można osiągnąć w piosence pop. Takie wyzwanie w swoim czasie stawiała przed sobą Bjork, choć rzecz jasna jej alternatywne emploi nigdy nie pozwoliło jej na pójście w stronę bezpardonowej komercji. Robyn mając na uwadze swoją cukierkową przeszłość podlotka śpiewającego "Show Me Love" i wspólną landrynkową trasę z Madonną, stawia na mainstreamowe brzmienia z ledwie wyczuwalną nutką undergroundu.

Wydając autorskie płyty pod szyldem własnej wytwórni Konichiwa Records, Robyn dodaje sobie wiarygodności artystki niszowej, ale nie bardzo chce się wierzyć, że sukces komercyjny jej nagrań jest mało ważny. Podczas naszej rozmowy w październiku tego roku, Robyn powiedziała mi, że naprawdę nie chce osiągać statusu sprzedażowego Lady GaGi i woli mieć zawężone, ale jednak wierne grono odbiorców. I to mówi kobieta, która w rodzimej Szwecji jest supergwiazdą i która bezceremonialnie łączy na nowo siły z czołowym pop-producentem Skandynawii, Maxem Martinem (odpowiedzialnym za jej debiut płytowy i tuziny singli Britney Spears, Backstreet Boys i innych multiplatynowych wykonawców) w piosence "Time Machine".

Album "Body Talk" Robyn uczyniła pewnego rodzaju kapsułą czasu, mającą zamknąć cały jej muzyczny projekt AD 2010 w wybiórczej selekcji piosenek z trzech epek serii "BT". Wrażenie składanki "best of" mimo wszystko przeszkadza w odbiorze. Jak wiele wydawnictw kompilacyjnych, tak "Body Talk", choć w istocie zbiorem singli nie jest, cierpi na brak logicznej dźwiękowej kolejności utworów. To, co porywało od pierwszych dźwięków na mini-albumach, na longplayu jest tylko jednym z wielu. To, co potęgowało chęć na więcej, jest tylko zaspokojeniem apetytu. Dlatego też "Body Talk" nie należy składać w jedną całość, lepiej dozować sobie przyjemność poszczególnymi częściami. Zamiast longplayowej bogini, oddajmy cześć epokowej trójcy.

Poprzednią płytę imienną Robyn z 2005r. nazwałem w swojej ówczesnej recenzji "popową płytą dekady". Zamykając pierwsze dziesięciolecie XXI w. albumem niemalże tak udanym, jak "Robyn", szwedzka piosenkarka stawia przed sobą cel wydawałoby się nieosiągalny: prześcignąć samą siebie. Nową płytą, zapowiadaną już na przyszły rok, Robyn Carlsson albo raz na zawsze odbierze popową koronę farbowanym Amerykankom włoskiego pochodzenia, albo będzie musiała odstąpić tytuł "Pierwszej popowej artystki nowego wieku" innej śpiewającej blondynce. Muzyka popularna już dawno nie była tak ekscytująca!

Marcin Recko