Ech, dziwni Ci Polacy… Kiedy podczas podsumowań zeszłego ro(c)ku cały świat zachwycał się spektakularnym powrotem Alice In Chains, tudzież genialnymi debiutami Heaven & Hell (debiut li to, czy raczej reunion?) i Them Crooked Vultures, my - miast wychwalać rodzimy ekwiwalent "iPhone’a", czyli zauważone nawet na świecie "Evangelion" Behemotha (ewentualnie Comę, albo coś w ten deseń) największym hitem A.D.2009 obwołaliśmy mezaliansowy związek Nergala i Dody. Tak - sami do tego doprowadziliśmy: pozwoliliśmy "różowej królowej" podstępnie, niejako "tylnymi drzwiami" przeniknąć do świata muzyki rockowej. Na szczęście jest na tym świecie jeszcze odrobinka sprawiedliwości - właśnie nadarza się długo oczekiwana okazja, aby rozliczyć przyszłą Mrs. Darską i sprawdzić, czy w ogóle tutaj pasuje…
Może zacznę od tego, że nowej płyty królowej kiczu jeszcze nie ma na rynku. Ale są za to dwa nowe utwory. Tylko czy oba aby na pewno zapowiadają ten sam album?
Patrząc na profil naszego magazynu/portalu w kontekście muzyki zawartej na pierwszym z opublikowanych ‘via internet singli ("Bad Girls") rzeczywiście ciężko stwierdzić, czy ta recenzja nie jest przypadkiem jakimś kompletnym nieporozumieniem. Bo niby utworek pachnie całkiem "niepolsko" (no może poza "angielskim" akcentem Doroty - ten akurat jest raczej swojski, chwilami trochę przaśny), może nawet i nadawałby się na zagraniczne listy przebojów, tyle że to wszystko brzmi jak jakaś…Katy Perry? A to chyba nijak nie przystaje do naszej rzeczywistości zdominowanej ostatnimi czasy przez różne odcienie muzyki z przyrostkiem "-core" - elektorat "Gitarzysty" raczej nie będzie pocieszony. Za próbę gonienia zagranicznej czołówki i nienajgorszą produkcję można jednak dać 3/10. Ale ani grama więcej - naprawdę wioślarze nie mają tu czego szukać.
Tyle, że to jeszcze nie koniec. Jest przecież jeszcze jeden singiel - "My Way Or No Way". I tutaj szczęka po prostu opada. Z radości!
Utwór zaczyna się sekwencją kilku plastikowych dźwięków w stylu "dico-banjo", ale na szczęście bardzo szybko słuchacza atakuje (sic!) gitarowy riff. Może nie rzuca na kolana - to coś w stylu gitarowych zagrywek towarzyszących dawnemu, lekko rockowemu obliczu Patrycji Markowskiej, ale to i tak dużo więcej niż w przypadku "Bad Girls". Następnie pojawia się w miarę spokojny śpiew głównej "aktorki", trzeba jednak przyznać, że całkiem przyjemny, bez często towarzyszącej Dorocie drażniącej maniery. Ten pozorny spokój to jednak tylko preludium do refrenu. A refren - to już prawdziwa bomba: w tle fajny, naprawdę ciężki riff, a na froncie - ONA (nie mylić z O.N.A. - Chylińska już całkiem się spaliła i nie chcę o niej słyszeć ani słowa), prawdziwie rockowa wokalistka! Ten śpiew po prostu wyrywa z siedzenia - dziewczyna udowadnia, że ma silne płuca (no to akurat było wiadomo wcześniej…). Nie dość, że melodia jest całkiem fajna - to jeszcze dobrze opakowana, w bardzo mocny wokal, z prawdziwym "pałerem". "Woman can’t rock"? O nie - nie wiem co Adaś zrobił swojej narzeczonej (no akurat mogę się tego domyślać, che che), ale naprawdę zadziałało. Aż ciary przechodzą…
Utwór nr 2 pozostawia po sobie dobre wrażenie. Gęste plamy gitar plus ciężkie brzmienie i zalążek sola (z fajną, rockową kaczuszką - szkoda tylko, że jest to zwykła, prosta "rockowa" melodyjka powtórzona dwa razy - a można było przecież chociaż trochę zaszaleć, zamiast powtarzać schemat chociaż przez chwilę przebiec się wzdłuż gryfu) dają nadzieję, że buńczuczne zapowiedzi nowego, rockowego oblicza Doroty znajdą (wreszcie) odzwierciedlenie w solidnej gitarowej płycie. "My Way Or No Way" zasługuje na 7,5/10. Kawał dobrej roboty.
Super? Tego oczekiwaliśmy? Jest rockowy duch? No nie do końca. Bo o ile drugi singiel naprawdę daje nadzieję, że Dorotka ma szansę uciec z ultra komercyjnej, plastikowej niszy w której dotychczas tkwiła jej muzyka (bo akurat w zmianę image’u nie wierzę), o tyle pierwszy z zaprezentowanych utworów to zupełnie inna bajka i chyba kompletnie odmienny target. Taką wybuchową mieszankę (po uśrednieniu i zaokrągleniu w górę z uwagi na pozytywne zaskoczenie pozostawione przez "My Way Or No Way") mogę ocenić na 6/10. Obawiam się jednak, że cała nowa płyta będzie właśnie taka trochę niespójna. Wydaje się, że Doda z jednej strony może i chciałaby być rockową gwiazdą i zyskać choć odrobinę uznania w świecie, z którego wywodzi się jej mroczny wybranek, z drugiej jednak strony chyba wciąż ma nadzieję na wielką karierę, a do tego - niestety - potrzebne są raczej lekkie, popowe, miałkie piosenki. Od kiczowatego wizerunku niestety chyba też nie ucieknie. I jak to wszystko pogodzić?
Jak na razie wygląda na to, że Nergal traci - przynajmniej wizerunkowo - na swoim hard-corowym związku (widzieliście "artykuł" na Plotek.pl o tym, jak wybrał się ostatnio na zakupy? - masakra…). A Doda? Jej akurat całe to zamieszanie zaczyna wychodzić na dobre, wreszcie czuć odrobinkę rocka przebijającego spod różowej skorupy. Tylko jak długo uda się ciągnąć dwie sroki za jeden ogon?
Michał Czarnocki