Pray For the Wicked
Gatunek: Pop
Wydaje się, że Brendon Urie chciałby być dla współczesnej muzyki rozrywkowej zjawiskiem tak samo nieokreślonym i nieprzewidywalnym, jak swego czasu Queen.
Tyle że świta Freddiego Mercury była rzeczywiście zespołem bezprecedensowym i ustanawiającym nowe standardy, tymczasem Panic! at the Disco podchodzi do sztuki typowo postmodernistycznie - czerpie z tego co zaprezentowali inni, starając się z tej mieszanki stworzyć coś oryginalnego z lepszym lub gorszym skutkiem. To była zresztą długa droga, bo Urie wyrósł na gruncie pop punku i emo popu, po drodze przez jego zespół przewinęła się cała masa muzyków, a styl nieustannie ewoluował, by na kasowym "Death of a Bachelor" (2016) uzyskać kształt, do którego Brendon Urie chyba nieustannie dążył. "Pray For the Wicked" to śmiała, pozbawiona kompleksów i nieoglądająca się na kąśliwe żarciki w stronę Panic! kontynuacja tej drogi.
Urie rzeczywiście miesza w najlepsze. Słychać tu zarówno Justina Timberlake'a jak i Davida Bowie, Green Day i My Chemical Romance, wielu widzi tu nawet Franka Sinatrę. Panic! at the Disco obecnie czerpie z wszystkiego co mu w ręce wpadnie. Tworzy chaotyczne kompozycje, w których może wydarzyć się wszystko. Raz to teatralne, wodewilowe wątki splatają się z agresywnym pop punkiem, gdzie indziej dyskotekowy pop zaogni się rockową alternatywą, albo nawet formalnie rozbuchanym popem barokowym dodatkowo podkolorowanym wpływami jazzowego big bandu albo synth-popowymi klawiszami. Oczywiście sprawia to, że utwory są mocno przeprodukowane, zachowują jednak nośność i, poprzez swoją energię, przebojowy charakter oraz przede wszystkim wpadają w ucho.
Jest na krążku kilka killerów, które bez większego wstydu puściłbym na imprezie: "Roaring 20s", "Dancing's Not a Crime", "One of the Drunks", "High Hopes" czy "Say Amen (Saturay Night)". Zresztą cały krążek nadaje się właśnie pod imprezowy nastrój, gdy w głowach już porządnie szumi a nogi same rwą się do tańca (no może poza dość standardową dla gatunku, "wzruszającą" fortepianówką "Dying in LA", podczas której na koncertach publika będzie mogła rozpalić nad głowami smartfony i delektować się wokalnymi umiejętnościami lidera). Słuchana w oderwaniu od hucznych toastów płyta traci nieco na wartości poprzez kompozycyjny chaos i trochę niejasne stylistyczne roszady, bo jak się okazuje, pod płaszczem rozbuchanej formy i produkcyjnych zabiegów pozostaje niewiele, czasem brak tu nawet dobrej melodii. Rozumiem do czego w swojej muzyce dąży Brendon Urie - chciałby być Queen współczesnego popu i nagrać swoją popową "Bohemian Rhapsody". Może kiedyś mu się to uda, ale jeszcze nie teraz. Póki co jest właściwie w tym samym miejscu co chociażby Imagine Dragons. Nie wydaje się, by za kilka lat ktoś jeszcze numerów z "Pray For the Wicked" słuchał, a już na pewno się nad nimi zachwycał. Ale na dzień dzisiejszy, jako płyta jednego sezonu, nowa porcja dźwięków od Panic! sprawdza się całkiem nieźle.