High as Hope
Gatunek: Pop
Królowa wycofanych nadwrażliwców i skrytych samotników przeżywających każdą emocję jak walkę o życie, wróciła z nowym krążkiem "High as Hope", a to może oznaczać tylko tyle, że mają oni swoje muzyczne święto.
Bjork, PJ Harvey, Tori Amos i przede wszystkim Kate Bush. Florence Welch w jednym z wywiadów prosiła, by nie nazywać jej nową Kate Bush. Tyle że ta łatka do artystki przykleiła się już chyba na dobre i żadne próby odcięcia się bez potwierdzenia tego muzyką nic nie dadzą, szczególnie te próby w wywiadach, bo nieraz artyści udowodnili, że powiedzieć potrafią wszystko. Zresztą, każda generacja musi mieć przecież swoją Kate Bush, takie prawo rzeczy, a Florence Welsh jest obecnie prawdopodobnie najdoskonalszą reminiscencją twórczości autorki "Wuthering Heights". Chodzi tu zarówno o wokalną nadekspresję, jak i mocno uartowione, niebanalne kompozycje, w których aż skrzy się od emocjonalnych wybuchów, paradoksów i przeróżnych kombinacji z formą, zazwyczaj zresztą udanych. Jeszcze a propos Kate Bush, przecież gdy Florence wypuszczała bądź co bądź rewelacyjny singiel "Hunger", musiała być świadoma, że w niektórych fragmentach ciężko nie dosłyszeć w melodii ech "Running Up That Hill".
"High as Hope" to nie żadna wyjątkowa płyta w dorobku Florence, choć zdaje się, że ta jest wyjątkowo wyciszona i intymna. Welsh ze swoją świtą nieustannie miesza w gatunkowym tyglu, tak jak robiła to od debiutanckiego "Lungs": indie ("June", "South London Forever"), R&B ("Patricia"), soul ("The End of Love"), gospel ("No Choid"), pop barokowy taki w stylu Lany Del Rey czy artystyczny rock. Wszystko się tu splata, zazębia i pięknie łączy w koherentną całość. Podobnie ma się sprawa z wydźwiękiem emocjonalnym albumu, bo "High as Hope" ponownie rzuca słuchacza w wir emocjonalnych neuroz, nagłych uniesień i równie nieprzewidywalnych wyciszeń. Nowoczesność flirtuje z aksamitną akustyką. Syntezatory pięknie współgrają ze smykami. Bardzo mocno swoją obecność akcentuje pianino, nierzadko robiąc za pierwszy instrument ("Big God", "Grace" - szczególnie w tych fragmentach Florence bardzo zbliża się do Tori Amos). Od samych tylko inspiracji i zapożyczeń może się w głowie porządne zakołować, ale nie widzę w tym niczego złego, póki muzyka Florence and the Machine tak mocno ściska za gardło, jest rozbuchana, tworzona z takim rozmachem i przede wszystkim wciąż potrafi wywołać efekt zaskoczenia od liczby nagromadzonych pomysłów i rozbudowanych linii melodycznych.
Największą zasługą Florence Welch jest jednak to, że poprzez różnorakie inspiracje, eksperymenty i eksplorowanie ambitnej strony popu bez wątpienia poszerza muzyczne horyzonty swoim słuchaczom, jednocześnie przekłuwając jak balon popowe wydmuszki wyprodukowane przez speców od marketingu. Dla wielu z nich twórczość Florence and the Machine będzie zaczątkiem do poszukiwań muzycznych krain, których współczesne mass media nie promują. "High as Hope" to kolejna lekcja gustu od Florence. Świetna płyta, która potrafi otworzyć oczy na ambitniejsze odcienie popu. Ale pamiętajmy, że Kate Bush była pierwsza.