Mój ulubiony duet wydał kolejną, wielką płytę. Inną niż do tej pory, utrzymaną w konwencji, która przynajmniej na razie kompletnie mi do Hurts nie pasuje, i z którą będę się borykał przez kolejne tygodnie.
Promienie słońca i taneczny vibe odmieniły już jeden z najbardziej romantycznych zespołów ostatnich lat, czyli The XX, a skoczne brzmienia zaczynają wpływać nawet na moją ulubioną Jessie Warre. Nagle w romantykach odzywa się chęć do życia i pomysł na to, aby z uśmiechem na twarzy wedrzeć się na listy przebojów. Jakby ich tam nigdy nie było!
O ile Theo Hutchcaft pokazał już wcześniej, że taneczne brzmienia nie są mu obce (genialna współpraca z Alesso), tak zerwanie z wizerunkiem niepoprawnych marzycieli rozkochanych w Depeche Mode, na rzecz stadionowych refrenów a’la Coldplay ("Ready To Go") i piosenek, których nie powstydziłaby się wielbiona w Polsce Rihanna ("People Like Us") wygląda dla mnie, przynajmniej na razie, jak łatwy skok na kasę. Nie przypuszczałem, że twórcy "Wonderful Life" przejdą na komercyjną stronę barykady. Na pewno nie po sukcesie zaskakująco zróżnicowanego "Surrender" i potężnie brzmiącego, momentami bardzo rockowego "Exile". Z jednej strony ten rozrzut jest interesujący, bowiem mnogość inspiracji brytyjskiego duetu jest naprawdę spora, a zdolność zjednania serc słuchaczy godna pozazdroszczenia, tak brak pewnej konsekwencji czyni z "Desire" najmniej interesującą pozycję w całym dorobku Hurts.
Można by rzec, że zarzucam Hurts chęć wyjścia poza schemat, ale nic nie poradzę, że wolę się z tymi panami smucić, dając im serce na talerzu, kiedy tylko Theo krzyknie lub zawyje nieco głośniej, łechcąc moje rockowo-metalowe ego. Im mniej tutaj tego Hurts, które lubię, tym bardziej staram się zgłębić istotę nowego albumu próbując ugryźć "Desire" od innej strony. Promykiem nadziei na "stare dobre Hurts" jest niemal podręcznikowe "Something I Need To Know", ale już funkujące "Thinking of you" przekreśla szansę na dłuższy romans. Z perspektywy fana, zawiodłem się (choć liczę na własną poprawę), zaś z perspektywy dziennikarza muzycznego i osoby, która jest otwarta na nowe brzmienia - Hurts sprezentowali album, którego rozmach, ilość tematów i gatunkowa rozpiętość powinna przemówić do (kolejnych) milionów słuchaczy. Dla nich od dziś kojarzyć się będą z wyjątkowo dobrze nagranym i zaśpiewanym popem, za który warto podziękować już nie tylko głównej dwójce i wybranemu producentowi, ale również towarzyszącym im na koncertach muzykom.
Grzegorz Pindor