Jeśli już musimy znaleźć się "Under Stars", Amy MacDonald z pewnością będzie niezłym towarzystwem - piękna kobieta u boku zawsze podnosi jakość wrażeń. A czy od strony muzycznej spotka nas podobna satysfakcja?
Pochodząca ze Szkocji wokalistka zajaśniała na muzycznym firmamencie w 2007 roku albumem "This is The Life", który w Europie sprzedał się w nakładzie 2 milionów egzemplarzy. Wszyscy pamiętamy pochodzący z niego utwór o tym samym tytule - czy tego chcieliśmy, czy nie, ten kawałek podążał za nami wszędzie, dokąd próbowaliśmy uciec. Całkiem nieźle jak na kompozycję muzycznego samouka, prawda?
Materiał z ostatniego albumu nie wnosi niestety do twórczości artystki niczego nowego. Można przyznać, że trzyma poziom (co w mojej ocenie nie do końca jest komplementem), ale w tej robocie chyba chodzi o to, żeby się rozwijać, a nie uparcie stać w miejscu i powielać sprawdzone triki.
O ile patrzeć na tę kobietę mogę bez końca, o tyle słuchać jej nie jestem w stanie. Mało interesujące kompozycje zniechęcają do porywania się na analizę tekstów. Do tego uszy zmaltretowane siermiężnym wokalem panny MacDonald coraz donośniej wołają o litość.
Pytanie, czy ten artystyczny zakalec jest wynikiem braku ambicji, pomysłu na dalszą ścieżkę zawodową, czy może czyjejś "dobrej rady"? Z czym właściwie mamy tu do czynienia i w jakim celu jesteśmy tak bezlitośnie dręczeni? Na domiar złego jeden z utworów wydaje się mocno nawiązywać do muzyki country. Strzeżcie się! - powoduje spazm obrzydzenia na twarzy, którego potem ciężko się pozbyć.
Na początku kariery umiejętności kompozytorskie Amy zachwycały producentów muzycznych - niektórzy wątpili nawet, czy faktycznie jest autorką swoich nagrań demo. Mi ten entuzjazm nigdy jednak się nie udzielił - jestem niestety wyjątkowo niepodatnym na takie klimaty egzemplarzem.
Czy da się o tej płycie powiedzieć cokolwiek pozytywnego? Owszem, ma bardzo przyjemną dla oka okładkę.
Marta Święcka