Dojrzałość, odwaga czy dobra koniunktura? Niezależnie od przyczyn Julia Marcell postanowiła udowodnić, że potrafi władać językiem polskim z równą sprawnością, co angielskim. Spieszę donieść, że się udało.
Lubię obserwować polską scenę muzyczną z marketingowego punktu widzenia. Co jakiś czas można na niej wyłapać pewne trendy, które nie biorą się z przypadku. Po prostu artyści i wytwórnie kreują pewną modę, którą później kolejne zespoły przytulają do serca i próbują się w niej odnaleźć.
Ostatnim krzykiem mody jest pisanie polskich tekstów przez muzyków, którzy do tej pory śpiewali praktycznie wyłącznie po angielsku - za przykłady warto podać Rebekę czy bohaterkę tego tekstu, Julię Marcell. Nie wiem, czy to tylko chłodna kalkulacja z jej strony, czy - jak sama - deklaruje dojrzałość artystyczna i dojście do tego poziomu pewności siebie, w którym mówisz sobie: jestem gotów pisać w rodzimym narzeczu bez poczucia dotykania kiczu.
Julia, jak się dowiedziałem po przesłuchaniu "Proxy", ma całkiem gibkie pióro i ciekawie opowiada o frapujących ją tematach. Mnie osobiście najbardziej urzekła piosenka "Więcej niż Google", dotycząca poczucia tęsknoty za ukochanym facetem, którego dokumentacją są tysiące wysłanych SMSów. Rzeczywistość generacji Y miesza się tu z bardzo uniwersalnym przekazem, zrozumiałym także dla starszych fanów Marcell.
Dostrzegam też pewną niepokojącą konsekwencję konwersji Julii. Obecnie melodie jej piosenek są jakby mniej lotne, powtarzalne, nie tak interesujące, jak na poprzednich krążkach artystki. Zakładam, że to zabieg celowy, bowiem uproszczeniu uległa też muzyka, jak i aranżacje piosenek. Na "Proxy" główną rolę gra - tak to odbieram - sekcja rytmiczna, której gra jest wyróżnikiem każdego utworu. Nie, nie jest to Bóg wie jaki groove, chodzi raczej o charakterystyczne zapętlone motywy, które łatwo wchodzą do głowy, vide "Ministerstwo mojej głowy".
Oczywiście tu i ówdzie Marcell podkręca głośność swojej gitary, albo pozwala dojść do głosu kwartetowi smyczkowemu oraz klawiszom. Są to jednak partie idealnie wpasowane w tło, w żaden sposób nie wybiegające przed szereg. Dowodem niech będzie oldschoolowa ballada "Marek" - tu również rządzą bas i perkusja, a reszta instrumentów tylko maluje tło pod wokal Julii.
"Proxy" to niecałe 40 minut solidnej dawki dobrego pop rocka i dowód na artystyczny awans Marcell, która nie chowa się już za angielszczyzną i milionem aranżacyjnych smaczków. Tutaj staje z nami twarzą w twarz, pokazując się dokładnie taką, jaką jest. I to lubię.
Jurek Gibadło