Włoski amant po raz kolejny gra tę samą piosenkę, ale nie mam serca na niego narzekać.
Właśnie zdałem sobie sprawę, że gdyby policzyć gwiazdorów pop spoza krajów kręgu anglosaskiego, wystarczyło palców jednej ręki średnio ogarniętego drwala. Długość ich scenicznego życia zamyka się zazwyczaj w kilku latach, dwóch, góra trzech płytach i bardzo ograniczonym zasięgu oddziaływania.
Eros Ramazzotti ma w dupie te wszystkie prawidłowości. Od dokładnie 30 lat jest gwiazdą nie tylko w swoich rodzinnych Włoszech, lecz także poza granicami Półwyspu Apenińskiego. Nadchodząca trasa koncertowa (w jej ramach muzyk dotrze także do Polski) wzbudza zainteresowanie nie mniejsze, niż występy - powiedzmy - Robbiego Williamsa, tudzież Slasha. Dodajmy do tego dziesiątki hitów, miliony sprzedanych płyt, możliwość nagrywania z Tiną Turner czy Cher, czy wciąż znakomitą formę wokalną. Deal With It!
Uważam, że prawdziwą przyczyną sukcesu Erosa - a jego najnowszy krążek "Perfetto" to potwierdzenie mojej tezy - jest odcięcie od kiczu San Remo i obranie ścieżki na bardziej, rzekłbym, uniwersalne granie. Jednocześnie Ramazzotti kusi pewną egzotyką, w końcu język włoski nie jest zbyt popularny nawet w Europie, ale za to kojarzy się z romantyzmem, emocjami, zmysłowością. Zresztą głos wokalisty znakomicie współgra z tym wyobrażeniem - niski, męski, obdarzony zadziorną chrypką. Wszystko się zgadza.
"Perfetto" to potwierdzenie tych wszystkich obserwacji, zbiór 14 kawałków w dobrze znanych klimatach. Prostych, zgrabnie zaaranżowanych, zapadających w pamięć od pierwszego przesłuchania. Ja osobiście najbardziej lubię dynamiczne wcielenie Erosa, może i słabe do przytulania, za to świetne na letnią przejażdżkę samochodem. Numer tytułowy to pewna radiówka, którą życzyłbym sobie słyszeć w te wakacje w największych rozgłośniach radiowych, z kolei "Sogno N.3" cieszy nie tylko bezbłędnym refrenem, ale i miłą dla rockowego ucha gitarową solówką.
Ramazzotti to oczywiście także mistrz ballad, które poruszą serce niejednej niewiasty. W tej materii numerem jeden jest dla mnie "Sei Un Pensiero Special" - swobodne akordy gitary akustycznej, podbite rzeczową grą sekcji, uzupełniają dźwięki klawiszy i smyków. Serio, chciałbyś napisać choć jeden taki kawałek w życiu.
Na "Perfetto" zaskakuje właściwie tylko jeden numer - "Alla Fine Del Mondo". Zaczyna się typowo dla Włocha od "riffu" gitary akustycznej, by chwilę później... uderzyć folkiem rodem z drugiego krążka Mumford And Sons. Cóż, ktoś musiał po chłopakach przejąć folkowy sznyt, czyż nie?
Mimo że jako całość "Perfetto" to jedno wielkie grzanie kotleta, to jednak na - jak zwykle - świeżym tłuszczu, jak zwykle smacznym i z miejsca rozpoznawalnym. Łykam bez popity i proszę o to samo na kolejnych krążkach!
Jurek Gibadło