Gdyby ten świat był sprawiedliwy, Ameryka już dawno zapomniałaby o Bruno Marsie, a jako największe bóstwo ambitnego popu czciłaby Paolo Nutiniego.
Szkot błąka się gdzieś po obrzeżach głównego nurtu, co jakiś czas infekując czyjś mózg swoją niezwykłą muzyką i talentem, który na jego trzeciej płycie wybuchł w całej okazałości. Nie boję się stwierdzenia, że to już teraz pewniak do dorocznego podsumowania najlepszych płyt A.D. 2014.
Dlaczego? Bo ta płyta ma klasę, słuchając jej odziewam się w mentalny smoking, czy choćby ładną marynarkę, przystojnieję i pewnym siebie krokiem ruszam w świat. Jednak jest to szyk, który nie czyni z "Caustic Love" bufona, a raczej świadomego swojej klasy songwritera, który chce się pięknem muzyki dzielić ze światem, czynić go miejscem lepszym do życia, kochania i umierania.
Nad "Caustic Love" unosi się nimb muzyki retro: przytłumione brzmienie, wokal wyraźnie wypchnięty naprzód, w tle pogrywają smyki i dęciaki. Niewiele ryzykuję pisząc, że trzeci album Paolo prezentuje się pod tym względem jak męska odpowiedź na "Back In Black" Amy Winehouse, wyjąwszy klimaty narkotyczne. Nutini wszak nie musi ćpać (jeśli to robi, skutecznie się kryje), by tworzyć poruszające kompozycje. Wystarczy nieco podkręcić atmosferę drżącym, cierpiącym głosem, partiami instrumentów dętych, tu dorzucić wspaniale ułożoną partię basu, gdzie indziej gitarową zagrywkę, by stworzyć tak genialne i podniosłe dzieło, jak chociażby "Iron Sky" - jeden z niesamowitych momentów tej płyty.
Jako inne wskazałbym chociażby pogodne, żarliwie zaśpiewane "One Day", w którym Paolo brzmi, jakby nazywał się Charles Bradley, a nie śpiewał blue-eyed soul. Albo "Scream Funk My Life Up" - numer rockowy w aranżacji, ale w charakterze taneczny, w stylu funkowych dyskotek sprzed trzydziestu i więcej lat. By w pełni docenić klasę autora radzę uważnie posłuchać utworu "Diana", gdzie Szkot znów czaruje nie tylko zmysłowością, ale także umiejętności ułożenia porywającego podkładu R&B.
Co tu dużo mówić, "Caustic Love" to płyta wyjątkowa pod każdym względem, umiejętnie balansująca wpływy popu, soulu, rocka czy nawet hip-hopu. Moim skromnym zdaniem powinna się ona stać klasykiem popu z drugiej dekady XXI wieku. Trzymam kciuki, by tak się stało w rzeczywistości.
Jurek Gibadło